-Joe..?- odległy, zniekształcony głos.-Joe musisz coś zobaczyć- natarczywy, nieustępliwy. Czego on od niej chce? Nie widzi, że cierpi? Że chce wypłakać to wszystko w spokoju? Sama.
- Joe. Wstawaj.-ktoś ją podnosi. Stawia na nogi. Wbrew jej woli, próbuje złożyć z jej rozsypanych części całą postać. Nie. Niech się nawet nie stara. To bez sensu. Bez sensu...najmniejszego. -Wiem, że to może nie najlepszy moment, ale naprawdę musisz coś zobaczyć.
- Nie chcę!- dlaczego Joe ma chcieć? Dlaczego w rękach wszystkich jest tylko marionetką? Dlaczego wszystko tak wokół niej wiruje, tańczy? Bez przerwy. Wciąż i wciąż. Czas biegnie tak szybko. Joe zauważyła, że nawet nie zna dzisiejszej daty. Nie wie już nawet ile ma lat. Nic nie wie. Nic. Nic.
- Tom odszedł dla ciebie. A ty nawet nie chcesz, zobaczyć czegoś, za co zginął.- czyjś cichy, spokojny głosik. - Nie jestem w stanie cię zrozumieć. - głos należał do Two. Joe nie pamiętała, by kiedykolwiek cokolwiek powiedział. Tak jak Ling, najczęściej milczał.
Joe drgnęła. Otworzyła oczy, odsłoniła twarz.
Przed sobą zobaczyła coś, co sprawiło, iż przeszedł ją lodowaty dreszcz.
Wspomnienie wszystkich mroków Twierdzy. Ogromny, lśniący aksamitną czernią,
bezkresny wir tunelu. Jego krawędzie falowały złowrogo i wręcz hipnotyzując.
- Co to, do cholery jest?- spytała Joe stłumionym głosem. Odpowiedział jej
miękki, spokojny, zrównoważony. Jakby wszystko było, tak jak być powinno:- Otóż, moja droga, jeśli mogę tak to ująć, jest to obraz Apokalipsy świata Innych.- Joe spojrzała w kierunku, z którego dobiegał ów kojący głos.
Stał tam zwyczajny mężczyzna. Taki, jakiego można
spotkać praktycznie na każdej ulicy, w każdym mieście. Gdyby Joe nadal była tą
naiwną, zbuntowaną nastolatką, nie rozpoznałaby w tym człowieku Brata o
Uczuciach. Ale już nią nie była. Dawno pozbyła się już tej idiotki. Teraz
widziała wszytko takim, jakie jest naprawdę. Brat o Uczuciach kontynuował:
- Moi bracia nie byli idealni. Każdy miał swego
rodzaju zdolności i marzenia z nimi związane. Jeden chciał wciąż nowych
wojennych rozrywek, drugi pragnął zdobywać ogromy wiedzy. Obaj chcieli być
potężni. Chcieli panować. I cóż, jak widać, nie skończyło się to dla nich
szczęśliwie.- Inny westchnął, jakby w zamyśleniu- Wiesz, Joe, ja nigdy nie
chciałem wiele. Moje potrzeby mieściły się w wyobrażeniach ludzkich. Jednak moi
bracia tego nie rozumieli. Zmuszali mnie do bycia takim, jakimi oni byli. Nigdy
mi to nie odpowiadało. Wiedziałem jednak, że są potężniejsi i swój sprzeciw
przypłacę istnieniem. Musiałem być im uległy. I czekałem. Tak jak powiedziała
mi Pernnel, na Potomka. Chciałem go przywitać i wiesz co? udało mi się Joe,
naprawdę mi się udało. - Brat o Uczuciach zaśmiał się. Był to śmiech wesoły,
szczery, co zaskoczyło Joe. Inny, stojący przed nią, śmiał się jak człowiek.
Tak po prostu.
- Kim jest Potomek?- zapytała nieco nieprzytomnie Joe. Inny popatrzył na nią
ze zdziwieniem.- Zabawne, że o to pytasz... No cóż, nie da się ukryć, skarbie, że to ty nim jesteś.- rzekł, wzruszając ramionami.
- Ale, czy to coś w ogóle znaczy?- dziewczyna popatrzyła po wszystkich. Zobaczyła, że każdy przygląda jej się z otwartymi szeroko oczami. Z pomiędzy ludzi wyszła nagle Ling. Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Jedną z Zakazanych Legend Autora, była legenda mówiąca o Potomku. Potomek ten miał się pojawić u kresu Ery Strachu i u początku Ery Nieznanego. Nikt nie podaje żadnej daty, wskazówki. Nic. Tylko te dwie nazwy, których nikt na co dzień nie używa. Jedyne co wiadomo, to to, iż Potomek będzie człowiekiem o szklanych oczach, widzących wszystko i wszystkich bez wyjątku. Pochodzić będzie od pierwszych Utalentowanych, a ujawni się dopiero w chwili ostatecznego starcia, w którym siły mroku zostaną wchłonięte, przez własne zdradzieckie moce oraz przez zaklętych niewinnych. Potomek zostanie wystawiony na wiele ciężkich prób, dzięki, którym potwierdzi się, iż jest tym za kogo się podaje. Legenda głosi też, że na samym końcu zginą istoty śmierci i zła, a sam Potomek uczyni to co podpowie mu serce.
- Dziękuję Ling, za tak szybkie i powierzchowne streszczenie tej długiej i wyczerpującej Legendy, która wręcz mogłaby uchodzić za niezłą książkę. - odezwał się Brat o Uczuciach. Znów westchnął i założył ręce z tyłu na plecy, w czym bardzo przypominał Mossa- Brata wojny i Pokoju. Podszedł do wciąż obracającego się wiru i popatrzył w jego głębię, zastanawiając się nad czymś głęboko. - Jestem już zmęczony-odezwał się po chwili, bardziej odległym, prastarym głosem- Nie mam już braci, nie chcę nikogo krzywdzić. Jestem tym kim jestem. Nie ma dla mnie nigdzie indziej miejsca, jak właśnie tu, w Otchłani Końca.- znów westchnął.- Tak to już jest z potęgami tego świata. Powstają wielkie, rządzą potężnie i odchodzą z mocą. Żegnaj Joe, miło było cię poznać. Zawsze będę pamiętał nasz pocałunek, choć będąc na koniec szczerym, był on bardziej skierowany do Pernnel niż do ciebie. Nie chowaj urazy.- Joe poczuła, jak się lekko rumieni.- Żegnajcie Utalentowani. I ty Josephie. Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi.....
Brat o Uczuciach zamigotał i zamknął oczy. Zrobił
lekki, pełen gracji krok do przodu i nim ktokolwiek zdążył choćby mrugnąć, już
znikł w czarnym wirze. Przez chwilę wszyscy patrzyli się w mroczną otchłań jak
urzeczeni. Milczeli. Milczeli.
- To już?- odezwała się Cleo. Joseph ściągnął w zamyśleniu brwi.- Joe, muszę z tobą zamienić słówko.
Joseph przeszedł koło niej i ruszył w stronę
rozłożystego drzewa. Joe poszła za nim. Chłopak zatrzymał się zaraz przy pniu,
tak iż drzewo oddzielało ich od reszty zebranych.
- Jak się czujesz?- spytał Joseph, patrząc na nią swoimi jasnymi oczami
niewidomego.- Całkiem dobrze.- odpowiedziała zaskoczona Joe. Ostatnimi czasy, nieczęsto pytano się jej jak się ma.
- Bardzo się zmieniłaś, od czasu kiedy cię pamiętam. Wydoroślałaś, spoważniałaś. Nie jesteś już cicha dlatego, że się boisz i cierpisz, ale dlatego, iż obserwujesz, czuwasz. -Joseph patrzył na nią poważnie, uważnie jej sie przyglądając.
- Joseph, o co chodzi?- spytała Joe. Coś jej nie pasowało w zachowaniu chłopaka. Był ostrożny. Wypowiadał słowa uważnie i rozmyślnie.
- Widzisz, Trzej Bracia zostawili cię z pewnym...bagażem. Legenda wspomina o poświęceniu Potomka. O jego wyborze, który zaważy nad dalszymi losami Utalentowanych. Pierwotni odeszli i została zachwiana równowaga świata. Jednak ich portal nie został zamknięty, bo według legendy przy życiu pozostał jeszcze jeden Inny. Ostatni, który pochodzi od pierwszych Utalentowanych. Zniewolony...Ostatnim Innym jest Potomek.- Joseph zamilkł na chwilę.- Joe, ty jesteś ostatnim Innym.
Joe poczuła gniew. Wszechogarniającą ją złość.
Wszyscy od niej wymagają. Ciągle czegoś od niej chcą. Nie dają jej spokoju,
choćby na moment wytchnienia. Nie są to jakieś błahe, zwykłe ludzkie przysługi.
Nie! Oni chcą by walczyła z o wiele potężniejszymi istotami, poświęcała się,
cierpiała by...umierała. Ot tak, na zawołanie!
-Nie. - powiedziała głośno i wyraźnie. Popatrzyła w białe oczy Josepha.
Chłopak przygryzł wargi i pokiwał głową, na znak że zrozumiał odmowę Joe.- Szanuję twoją decyzję, Joe.- Joseph uśmiechnął się blado do dziewczyny i ruszył ku Cleo i reszcie. Nagle przystanął, jakby w zamyśleniu.- Pamiętaj Joe, że to wszystko, bez twojej pomocy nigdy się nie skończy. Porozmawiaj z kimś. Szczera rozmowa z bliską osobą, zawsze pomaga podjąć najtrudniejsze decyzje.- po tych słowach oddalił się całkiem.
Joe patrzyła jak mówi coś do Cleo, Ling i Two.
Później cała grupa, bez jednego spojrzenia w jej stronę , ruszyła spokojnie ku
domu Cleo. Zachowywali się jakby pogodzili się z myślą, że Tom odszedł na
zawsze, Joe nie chce umrzeć i wszystko po prostu zatrzymało się w biegu i bez
Joe nigdy nie ruszy. Joe z irytacją patrzyła za nimi, a gdy zniknęli za rogiem
szarego domu, dziewczyna ze złością kopnęła w drzewo, pod którym dowiedziała
się, że ma zginąć. Że jej życie już od dawna było spisane na straty. Miała
przeżyć, wygrać, by umrzeć! Umrzeć nie zabita przez kogoś, jakieś mroczne siły,
podczas krwawego boju o życie. Nie. Ona, Joe Wade, dziewczyna, która nawet nie
wie już ile ma lat, ma sama skończyć swoje życie! Sama, dobrowolnie! W ciszy,
gdy już jej wrogowie odeszli.
- Dlaczego, do jasnej cholery, mam zginąć, co?! Kto to kurwa tak ukartował?!
Przecież ja to wszystko przetrwałam, uciekłam im! Ja! Tylko ja! Należy mi się
coś, od tego pieprzonego życia!!!- Joe biła pięściami w twardą korę drzewa,
wrzeszcząc w cichą pustkę.
Wrzeszczała, dopóki nie straciła głosu. Walczyła
z drzewem dopóki nie zdarła sobie skóry z dłoni, aż do krwi. Gdy opadła na
trawę, skuliła się, jak kiedyś i zastygła w odrętwieniu. Joe zawsze reagowała
tak na śmierć i stratę. Zauważyła to już, kiedy zmarł jej ukochany dziadek.
Czuła to gdy zmarła jej matka, gdy odszedł Tom.
- Dlaczego mam zginąć?- wychrypiała spomiędzy czarnych włosów.- Joe, kochanie nie masz ginąć.- ten głos. Kojący, kobiecy, ciepły. Matczyny.
Joe podniosła gwałtownie głowę, tak iż obraz
zawirował przed jej oczami. Przez chwilę nic nie widziała. Gdy jednak dojrzała
wreszcie ukochaną, wytęsknioną twarz matki, poczuła, że nigdy tak naprawdę nie
była sama. Że nigdy tak naprawdę nie musiała tęsknić za mamą. Ona zawsze była
przy niej. Jak anioł stróż. Ona czuwała.
-Wcale się tak bardzo nie zmieniłaś, wiesz? Pozostał ci, twój uroczy
charakterek…- jej uśmiech. Droższy niż wszystko inne. Kojarzył się z
bezpieczeństwem i szczęściem.- Mamo, skoro nie mam zginąć, to co mam zrobić?- Joe podciągnęła nogi, pod samą brodę, tak jak robiła to gdy była mała. Mama złożyła spokojnie ręce i usiadła koło niej, roztaczając wokół siebie białą aurę.
- Powiedz mi Joe, ja jestem, czy mnie nie ma?- spytała mama. Z jej twarzy zniknął uśmiech. Teraz była poważna.
- Jesteś.-odpowiedziała Joe,
- Dobrze. A powiedz mi teraz czy żyję, czy nie?- spytała znów mama.
- No, umarłaś. Nie żyjesz...- Joe spojrzała w bok. To była najgorsza rozmowa, w jej życiu. Najgorsza.
- Skoro umarłam, nie żyję, to dlaczego mnie widzisz, co skarbie?- kolejne pytanie.
- Bo jestem Utalentowaną. Widzę umarłych.
- Właśnie. Widzisz umarłych. Ale przecież moje istnienie nie ogranicza się tylko do widzenia mnie. Twój ojciec i bracia mnie nie widza, ale czują moją obecność. Żyłam na ziemi jako człowiek. Umarłam na ziemi jako człowiek. Ale teraz jestem, istnieję jako coś trwalszego od ludzkiego ciała. Joe, nikt nigdy nie umrze na zawsze. Nie zginie, nie odejdzie. My jesteśmy wieczni.- mama wstała i pochyliła się nad Joe, wyciągając ku niej dłoń. Jej rdzawe loki zakrywały jej większość twarzy, ale mimo to Joe wiedziała że mama się uśmiecha.- To, co masz do zrobienia, jest tylko sekundą, chwilą, a później jest już tylko wieczność. Stracisz, ale zyskasz więcej…. Chodź.
Joe popatrzyła na jej wyciągniętą, białą,
nieskazitelną dłoń, od której biła jasność nie z tego świata. Potem spojrzała
na swoją ziemską, brudną, zakrwawioną, zaniedbaną. Przygryzła dolną wargę.
Poczuła jak coś w niej walczą. Dwie natury. Ludzka i ta druga, której jeszcze
nie potrafiła wtedy nazwać. Popatrzyła na matkę.
- Pójdziesz ze mną?- spytała cienkich, dziwnie dziecięcym głosikiem.- Oczywiście, słońce.- na słowa mamy, Joe podała jej dłoń. Nie czuła jej dotyku, jedynie ciepło, jakby słoneczne.
Podeszły do ciemnej otchłani razem, trzymając się
za ręce. Joe czuła bicie serca, szum gorącej krwi na skroniach. Ostatnie chwile
w tym ciele. Ostatnie uczucie pulsu, ostatni dotyk wiatru, ostatni promyk tego
światła. Spokojny, cichy koniec mroku, smutku, zła i cierpienia. Joe spojrzała
na mamę. Znów się uśmiechała. Joe odpowiedziała jej tym samym.
Zamknęła oczy. Nie chciała patrzeć w wir mroku.
To było niepotrzebne. Wszystko czego chciała to ciepłe uczucie na lewej dłoni i
świadomość, że mama jest wciąż tuż koło niej.
- Na trzy?- usłyszała jej spokojny głos.- Na trzy.-odpowiedziała cicho.
- Raz.-powiedziała mama.
- Dwa.- odezwała się Joe.
Trzy.
Ty to wiesz jak człowieka pocieszyć :)
OdpowiedzUsuńWszystko się kiedyś musi skończyć. Mam inne pomysły. Chyba nie gorsze od Joe. Może nawet lepsze....Ocenisz.+D
OdpowiedzUsuń