Moss zdawał się płonąć. Czerwone płomienie lizały
jego ciało, nie raniąc go. Wokół postaci Innego tańczyło gorące, rozedrgane
powietrze. Zaciskał dłonie w pięści. Czaił się przed Joe, jak tygrys do skoku.
Był wściekły.
Nagle Joe usłyszał za sobą szum szybkich kroków.
Wysoka trawa zaszeleściła znajomo. Joe chciała się odwrócić, zobaczyć ich. Tak
bardzo za nimi tęskniła. Wiedziała jednak, że wystarczy ułamek sekundy nieuwagi
i już leży martwa. Wciąż więc wpatrywała się w Mossa. Gotowa do odparcia ataku
i obrony, tych którzy pojawili się za nią.
- Joe...- jej imię wyszeptane, w plecy. Znajomy głos. Choć nie do końca.
Mocniejszy, głębszy, poważniejszy. Tak, zdecydowanie poważniejszy. Minęło
trochę czasu, odkąd Joe ostatni raz słyszała głos Toma. Ten prawdziwy, w
rzeczywistości. Nie w śnie.- Cześć Tom. Wiesz...tęskniłam.- powiedziała Joe prosto przed siebie, patrząc uważnie na Mossa. Widząc każdy jego ruch. Tęskniła, naprawdę tęskniła. Za wszystkimi. Ale za Tomem w szczególności....
Trawa znów zaszeleściła. Między Joe, a Mossem
stanął Joseph. Nic się nie zmienił. Prawie nic. W świetle dnia i płomieni
Mossa, na odsłoniętym nadgarstku Josepha, Joe zauważyła tatuaż kryształowego
oka.
- Czego chcesz, Moss?- spytał chłodno Joseph, zasłaniając Joe, swoim ciałem,
przed Bratem Wojny.- Nie twój interes, nędzy Ślepcu!- warknął Brat Wojny. "Ślepcu"?- dziwna nazwa. Pomyślała Joe. Wcale nie pasuje do Jospeha. Nie w taki prymitywny sposób, w jaki wypowiedział przezwisko Moss.
- Przebywasz na naszym terenie. Żądam rozmowy z Mądrym Bratem.- powiedział głośno i dobitnie Joseph.- Takie jest nasze prawo, w tej sytuacji.-dodał po chwili milczenia.
- Rzeczywiście, prawo Utalentowanych, po dokonaniu Transakcji, coś o tym wspomina... Niestety muszę cię zmartwić. Mądrego Brata już nie ma. Śmiał się mi sprzeciwić, co przypłacił swoim istnieniem...Wielka szkoda.- Moss mówił sarkastycznie, z nutką fałszywej wesołości w głosie. - A teraz odsuń się! Muszę skończyć sprawę z Josephine.
Joseph rozstawił szeroko nogi, pokazując tym
samym, iż nigdzie się nie wybiera. Przez chwilę Moss i Joseph mierzyli się
wzrokiem. Choć Joseph był ślepy, a Moss nie miał oczu w ogóle, obaj zdawali się
doskonale widzieć swoje spojrzenia.
- Powiedziałem: odsuń się!- wrzasnął Brat Wojny.
Joe usłyszała szum, przecinanego z wielką mocą
powietrza. Jakby coś potężnego budziło się do życia. Świst wiatru i Joseph
został zmieciony z miejsca, jak szmaciana lalka. Upadł parę metrów dalej. Joe
widziała to tylko kątem oka, bo przed sobą miała dużo większy problem. Ten
problem był wściekły, wciąż płoną, jak żywa pochodnia i miał wygląd ogromnego,
przerażającego ptaka o złotych skrzydłach. Feniks łypnął na nią dwiema parami
krwistoczerwonych oczu. Spojrzenie Mossa, w kolejnej postaci, było straszne.
Ogniste. Mordercze.
- By cię zniszczyć, zabiłem Wiedźmę, która mnie zraniła, pozbyłem się
swojego ciała, zgładziłem swego Brata! Twoja śmierć, odpłaci mi moje wszystkie
straty.- Feniks uniósł się wysoko, nad głowy wszystkich. Joe patrzyła na
płonącego ptaka. W głowie miała pustkę. Tyle razy myślała, że to już koniec.
Już koniec, nie będzie musiała już walczyć. Bronić życia. Cierpieć. Tymczasem
finał miał dopiero nastąpić. Tu, tak blisko domu...
Feniks zatrzepotał skrzydłami, wzniecając ognisty
wiatr. Omiótł spojrzeniem cały ogród i jego oczy spoczęły na Joe. Rozpostarł
potężne skrzydła i na moment znieruchomiał w powietrzu, by jednym ruchem
skrzydeł skierować się w dół i runąć ku Joe, jak zatruta strzała. Nadlatującej
śmierci, towarzyszył ogłuszający świst gorącego powietrza. Joe osłoniła się
ramionami. Tylko tyle zdążyła zrobić.
A później, poczuła chłód. Chłód lodu,
przywierającego do skóry. Odsłoniła twarz. Zobaczyła dzikie, pełne furii,
ogniste oko Feniksa. Feniksa zastygłego w locie. Joe wyprostowała się. Jak
lodowa tarcza, osłaniał ją łuk lodu. W na wpół przezroczystej tafli
znieruchomiały, zatrzymany w ruchu, uwięziony był Moss. Jego postać ptaka
wyginała ciało w półokrąg, szeroko rozpościerając skrzydła. Ostre pazury,
długich łap, wyciągnął przed siebie, chcąc rozszarpać ofiarę. Rozchylony dziób
zapowiadał wrzask triumfu, który nie nadejdzie.
Joe zrobiła parę mechanicznych kroków w tył. Nogi
miała jak z drewna. Ledwo mogła się na nich utrzymać. Nie wiedziała, czy to już
koniec. Już na pewno? Nic więcej? Wciąż oczekiwała kolejnego ataku. Ktoś złapał
ją mocno od tyłu. Pierwszym odruchem była ucieczka, uwolnienie się z pęt.
Dopiero po chwili Joe zauważyła, że ściskają ją ręce. Mocne, ciepłe, męskie.
Ktoś oparł głowę na jej ramieniu, na którym poczuła coś mokrego i ciepłego.
Łzy.
- Tom!- Joe obróciła się w uścisku chłopaka, stając przed nim twarzą w
twarz. Ten podniósł głowę, uśmiechając się wzruszony. Miał czarne, głębokie
oczy. Piękne oczy. Joe popatrzyła na jego usta, w których nie miał już
kolczyka. - Joe, Kocham cię. Kocham!!!-wrzasnął Tom, podnosząc bez trudu Joe i kręcąc się, z nią w ramionach, w kółko. Na jego słowa, Joe zabiło mocno serce. Tak bardzo za nim tęskniła. Tak jej go brakowało. Kochała Toma. Kochała. Joe wzięła jego twarz w dłonie i przyciągnęła do siebie. Ich pierwszy, prawdziwy pocałunek. Tak długo na niego czekała. Pocałunek o smaku uśmiechu i łez.
Jak przez sen pamięta dźwięk pękającego lodu. Jak
szkło, uderzające o twardą posadzkę. Ostre i nagłe. Joe odwróciła głowę. W tym
samym momencie, w którym Moss uwolnił się z lodowej pułapki. Okręcił się w
powietrzu, szukając Joe. Gdy ją odnalazł, zatrzepotał skrzydłami i ruszył ku
niej, oplecioną w ramiona Toma. Potwór rządny krwi do końca. Tom zakrył głowę
Joe ramieniem, przyciskając ją do swojej piersi. Joe słyszała jak szybko bije
serce chłopaka. To, co się stało później, trwało tylko parę sekund. Nie więcej.
- Dość.- Joe miała wrażenie że zna skądś ten głos. Był mocny, władczy, ale
ludzki. Człowieczy. Joe chciała zobaczyć, kim jest przybyły, ale Tom mocnej
przytrzymał jej głowę.- Dość, już na zawszę.
Przeraźliwy wrzask, mrożący krew w żyłach. Nagłe
uderzenie gorąca. Fala zimna. Wiatr. Wichura. Trzęsienie ziemi. mocny uścisk
Toma. I...poczucie bezpieczeństwa. Jakby coś złego zakończyło swoje istnienie.
- Tom, czy już mogę patrzeć? -spytała Joe, w koszulę chłopaka. W odpowiedzi,
Tom rozchylił ramiona.
Nie było już Mossa. W powietrzu fruwał tylko
popielaty popiół. To co zostało z ognistego Feniksa- Brata Wojny.
Joe po raz pierwszy rozglądnęła się wokół.
Zobaczyła Cleo, którą obejmował czule Joseph. Nadal miała zielone włosy, ale
teraz prostowała je. Ta fryzura wydłużała jej twarz. Two podrósł.
Wyglądał na jakieś 11 lub 12 lat. Ling stała tuż koło niego, jak anioł stróż.
Nie miała już długiej grzywki. Teraz dumnie odsłaniała czoło, na którym
widniała duża, nie do końca jeszcze zasklepiona blizna, w kształcie oka. Ubrana
cała była na granatowo. Spojrzała na Joe. Posłała jej lekki uśmiech. Ładnie jej
było z uśmiechem.
-Joe, jesteś już bezpieczna.-wyszeptał jej w ucho Tom.- Tego potwora już nie
ma.-Wiem. Wiem.-powiedziała wolno Joe. Odsunęła się od chłopaka i jeszcze raz popatrzyła po wszystkich zgromadzonych. Tak, jest! Wiedziała, że kogoś pominęła! Nie wyróżniał się niczym. Wyglądał jak człowiek, zachowywał się jak człowiek, ale nie pozostawiało wątpliwości to, iż to tylko pozory.
Brat o Uczuciach kucał z boku przy kupce popiołów
swojego Brata Wojny, którego chwilę temu unicestwił. Brat o Uczuciach wiedział,
że musiał przyjść ten dzień. Gdy odeszła Parnnel, czuł, że któregoś dnia musi
to zakończyć i wybrać jedną ze stron. Gdy Moss zabił Mądrego Brata, Brat o
Uczuciach nie miał wątpliwości, że bliżej mu do człowieka. Zrobił więc, to co
należało. Nie żałował. Wziął w palce czarny proszek i potarł go między
kciukiem, a palcem wskazującym. Brat Wojny, mimo swej słabej postaci jeszcze
żył. Brat o Uczuciach westchnął i wstał. Musiał mu na to pozwolić. Ostatni raz.
- Wybieraj Bracie.-wyszeptał w ziemię, odwracając wzrok. Wiedział na kogo
padnie wybór. Po chwili usłyszał wrzask kryształowookiej dziewczyny. Wiedział,
że nie pomylił się. Zbyt dobrze go znał.- Tom, Tom, proszę odezwij się! Błagam!- chłopak w pewnej chwili opadł bezwładnie u stóp Joe. Dziewczyna nie wiedziała, co się dzieje. Mossa już nie ma! Wszystko jest dobrze! Co się dzieje?! Tymczasem Tomem zaczęły targać potężne drgawki, oczy rozbłysły białkami, a z ust chłopaka zaczęła toczyć się krwawa piana.- Jezu, Tom! Co ci jest?!- Joe próbowała go dotknąć, ale jego skóra parzyła okropnie.
Wtem wszystko ustało. Lekki wiaterek owiał twarz
Joe. Ku leżącemu na ziemi chłopakowi zaczęły pełzać drobinki popiołu Mossa. Joe
zorientowała się, co sie dzieje. Rzuciła się w przód, między Tomem a
spopielonymi szczątkami Mossa:
- Nie, nie dostaniesz go. Jesteś trupem, do cholery, trupem!
Popiół wzleciał nad Joe i opadł leciutko na
nieruchome ciało Toma. Ten nagle ożył. Wziął głęboki wdech i otworzył oczy.
Były krwistoczerwone. Obce. Mossa. Moss w ciele Toma wstał, otrzepał z gracją
ubranie i poruszał z ciekawością palcami, strzykając stawami.
- Mało wygodny ten chłopak.- wysyczał Brat Wojny ustami i głosem Toma.-
Witaj znów, Josephine. Przyznam, że to już mój koniec. Mój drugi Brat wykazał
się sprytem, jakiego ja nie posiadałem. Szkoda. Ciesz się życiem,
kochana.-ukłonił się Joe, w sposób arogancki. W jego oczach zabłysnął ohydny
ognik zemsty- Ale wiesz, to nie byłoby w porządku, gdybym tylko ja poniósł
straty w tej bitwie, chyba przyznasz mi racje? Na pewno mnie zrozumiesz, jeśli
zabiorę ci kochasia? Tak będzie
sprawiedliwie. Do wiedzenia moja droga. Czuj się wygrana.- to mówiąc uśmiechnął
sie jadowicie.
Do oczu Joe nabiegły łzy. Nie wierzyła w to co
widziała ani w to co słyszała. To nie miało tak być. Wolałaby sama umrzeć! To
ona miała umrzeć! To jej chce. Jej! Ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Była to
Cleo. Płakała. Tom to jej brat. Płakała jak siostra.
- Ale znaj moje dobre serce. Pozwolę ci się z nim pożegnać.- rzekł Moss.
Oczy Toma mrugnęły i znów stały się czarne. Gdy się w nie spojrzało od razu
widać było, iż był to Tom. Chłopak, którego kochała Joe. -Joe, kocham cię. Bądź silna. Już zawsze.- wychrypiał z wyraźnym trudem Tom. Po jego policzkach spływały krwawe łzy. Tom przechodził straszliwe męki, torturowany przez Mossa od środka.
- Tom, ja ciebie też kocham.- łkała Joe.
-Joe, obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa. Zasługujesz na to, bardziej niż my wszyscy razem wzięci. Wydostałaś się z Twierdzy. Jako pierwsza w dziejach! Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa...bez mnie.- jego wargi drgnęły, po raz ostatni, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie był w stanie.
- Obiecuję- wyszeptała Joe, dławiąc się łzami. Ostatnie spojrzenie czarnych oczu. Zmęczonych, przestraszonych. Mrugniecie powieki i Tom odszedł na zawsze.
- To było wzruszające, przyznaje szczerze.- powiedział Moss.- Żegnam.- i nie zwlekając zrobił krok w tył, wpatrując się intensywnie w Joe, jakby chciał jej odebrać ostatnie wspomnienie oczu Toma, a pozostawić jedynie swoje krwawe tęczówki śmierci.
Moss zamknął oczy i wykonał ruch, jakby spadał w
tył z przepaści. Rozłożył miejsce i nagle w połowie drogi ku ziemi powietrze
zadrgało i Moss w ciele Toma zniknął.
Pod Joe ugięły się kolana. Za sobą słyszała cichy
szloch Cleo. Ona płakała jak siostra za bratem. Joe płakała jak dziewczyna za
utraconym ukochanym. Joe pochyliła się nad ziemią, chowając twarz między
dłońmi. Jedna, srebrzysta łza, prześlizgnęła się między jej palcami i upadła
cichutko na ziemię, wsiąkając w nią spokojnie. Nagle wszystko ustało. Czas
jakby się zatrzymał. Zrobiło się cicho, ale jednocześnie głośno, było tak
gorąco, że aż zimno. Ziemią wstrząsnął wybuch i twarz Joe oblała niebieskawa
jasność.
Jak zawsze dopieszczony rozdział :)
OdpowiedzUsuńHahaha, a jak myślisz, dla kogo?+D
OdpowiedzUsuń