środa, 4 czerwca 2014

Ofiara Miłości



Moss zdawał się płonąć. Czerwone płomienie lizały jego ciało, nie raniąc go. Wokół postaci Innego tańczyło gorące, rozedrgane powietrze. Zaciskał dłonie w pięści. Czaił się przed Joe, jak tygrys do skoku. Był wściekły.
Nagle Joe usłyszał za sobą szum szybkich kroków. Wysoka trawa zaszeleściła znajomo. Joe chciała się odwrócić, zobaczyć ich. Tak bardzo za nimi tęskniła. Wiedziała jednak, że wystarczy ułamek sekundy nieuwagi i już leży martwa. Wciąż więc wpatrywała się w Mossa. Gotowa do odparcia ataku i obrony, tych którzy pojawili się za nią.
- Joe...- jej imię wyszeptane, w plecy. Znajomy głos. Choć nie do końca. Mocniejszy, głębszy, poważniejszy. Tak, zdecydowanie poważniejszy. Minęło trochę czasu, odkąd Joe ostatni raz słyszała głos Toma. Ten prawdziwy, w rzeczywistości. Nie w śnie.
- Cześć Tom. Wiesz...tęskniłam.- powiedziała Joe prosto przed siebie, patrząc uważnie na Mossa. Widząc każdy jego ruch. Tęskniła, naprawdę tęskniła. Za wszystkimi. Ale za Tomem  w szczególności....
Trawa znów zaszeleściła. Między Joe, a Mossem stanął Joseph. Nic się nie zmienił. Prawie nic. W świetle dnia i płomieni Mossa, na odsłoniętym nadgarstku Josepha, Joe zauważyła tatuaż kryształowego oka.
- Czego chcesz, Moss?- spytał chłodno Joseph, zasłaniając Joe, swoim ciałem, przed Bratem Wojny.
- Nie twój interes, nędzy Ślepcu!- warknął Brat Wojny. "Ślepcu"?- dziwna nazwa. Pomyślała Joe. Wcale nie pasuje do Jospeha. Nie w taki prymitywny sposób, w jaki wypowiedział przezwisko Moss.
- Przebywasz na naszym terenie. Żądam rozmowy z Mądrym Bratem.- powiedział głośno i dobitnie Joseph.- Takie jest nasze prawo, w tej sytuacji.-dodał po chwili milczenia.
- Rzeczywiście, prawo Utalentowanych, po dokonaniu Transakcji, coś o tym wspomina... Niestety muszę cię zmartwić. Mądrego Brata już nie ma. Śmiał się mi sprzeciwić, co przypłacił swoim istnieniem...Wielka szkoda.- Moss mówił sarkastycznie, z nutką fałszywej wesołości w głosie. - A teraz odsuń się! Muszę skończyć sprawę z Josephine.
Joseph rozstawił szeroko nogi, pokazując tym samym, iż nigdzie się nie wybiera. Przez chwilę Moss i Joseph mierzyli się wzrokiem. Choć Joseph był ślepy, a Moss nie miał oczu w ogóle, obaj zdawali się doskonale widzieć swoje spojrzenia.
- Powiedziałem: odsuń się!- wrzasnął Brat Wojny.
Joe usłyszała szum, przecinanego z wielką mocą powietrza. Jakby coś potężnego budziło się do życia. Świst wiatru i Joseph został zmieciony z miejsca, jak szmaciana lalka. Upadł parę metrów dalej. Joe widziała to tylko kątem oka, bo przed sobą miała dużo większy problem. Ten problem był wściekły, wciąż płoną, jak żywa pochodnia i miał wygląd ogromnego, przerażającego ptaka o złotych skrzydłach. Feniks łypnął na nią dwiema parami krwistoczerwonych oczu. Spojrzenie Mossa, w kolejnej postaci, było straszne. Ogniste. Mordercze.
- By cię zniszczyć, zabiłem Wiedźmę, która mnie zraniła, pozbyłem się swojego ciała, zgładziłem swego Brata! Twoja śmierć, odpłaci mi moje wszystkie straty.- Feniks uniósł się wysoko, nad głowy wszystkich. Joe patrzyła na płonącego ptaka. W głowie miała pustkę. Tyle razy myślała, że to już koniec. Już koniec, nie będzie musiała już walczyć. Bronić życia. Cierpieć. Tymczasem finał miał dopiero nastąpić. Tu, tak blisko domu...
Feniks zatrzepotał skrzydłami, wzniecając ognisty wiatr. Omiótł spojrzeniem cały ogród i jego oczy spoczęły na Joe. Rozpostarł potężne skrzydła i na moment znieruchomiał w powietrzu, by jednym ruchem skrzydeł skierować się w dół i runąć ku Joe, jak zatruta strzała. Nadlatującej śmierci, towarzyszył ogłuszający świst gorącego powietrza. Joe osłoniła się ramionami. Tylko tyle zdążyła zrobić.
A później, poczuła chłód. Chłód lodu, przywierającego do skóry. Odsłoniła twarz. Zobaczyła dzikie, pełne furii, ogniste oko Feniksa. Feniksa zastygłego w locie. Joe wyprostowała się. Jak lodowa tarcza, osłaniał ją łuk lodu. W na wpół przezroczystej tafli znieruchomiały, zatrzymany w ruchu, uwięziony był Moss. Jego postać ptaka wyginała ciało w półokrąg, szeroko rozpościerając skrzydła. Ostre pazury, długich łap, wyciągnął przed siebie, chcąc rozszarpać ofiarę. Rozchylony dziób zapowiadał wrzask triumfu, który nie nadejdzie.
Joe zrobiła parę mechanicznych kroków w tył. Nogi miała jak z drewna. Ledwo mogła się na nich utrzymać. Nie wiedziała, czy to już koniec. Już na pewno? Nic więcej? Wciąż oczekiwała kolejnego ataku. Ktoś złapał ją mocno od tyłu. Pierwszym odruchem była ucieczka, uwolnienie się z pęt. Dopiero po chwili Joe zauważyła, że ściskają ją ręce. Mocne, ciepłe, męskie. Ktoś oparł głowę na jej ramieniu, na którym poczuła coś mokrego i ciepłego. Łzy.
- Tom!- Joe obróciła się w uścisku chłopaka, stając przed nim twarzą w twarz. Ten podniósł głowę, uśmiechając się wzruszony. Miał czarne, głębokie oczy. Piękne oczy. Joe popatrzyła na jego usta, w których nie miał już kolczyka.
- Joe, Kocham cię. Kocham!!!-wrzasnął Tom, podnosząc bez trudu Joe i kręcąc się, z nią w ramionach, w kółko. Na jego słowa, Joe zabiło mocno serce. Tak bardzo za nim tęskniła. Tak jej go brakowało. Kochała  Toma. Kochała. Joe wzięła jego twarz w dłonie i przyciągnęła do siebie. Ich pierwszy, prawdziwy pocałunek. Tak długo na niego czekała. Pocałunek o smaku uśmiechu i łez.
Jak przez sen pamięta dźwięk pękającego lodu. Jak szkło, uderzające o twardą posadzkę. Ostre i nagłe. Joe odwróciła głowę. W tym samym momencie, w którym Moss uwolnił się z lodowej pułapki. Okręcił się w powietrzu, szukając Joe. Gdy ją odnalazł, zatrzepotał skrzydłami i ruszył ku niej, oplecioną w ramiona Toma. Potwór rządny krwi do końca. Tom zakrył głowę Joe ramieniem, przyciskając ją do swojej piersi. Joe słyszała jak szybko bije serce chłopaka. To, co się stało później, trwało tylko parę sekund. Nie więcej.
- Dość.- Joe miała wrażenie że zna skądś ten głos. Był mocny, władczy, ale ludzki. Człowieczy. Joe chciała zobaczyć, kim jest przybyły, ale Tom mocnej przytrzymał jej głowę.- Dość, już na zawszę.
Przeraźliwy wrzask, mrożący krew w żyłach. Nagłe uderzenie gorąca. Fala zimna. Wiatr. Wichura. Trzęsienie ziemi. mocny uścisk Toma. I...poczucie bezpieczeństwa. Jakby coś złego zakończyło swoje istnienie.
- Tom, czy już mogę patrzeć? -spytała Joe, w koszulę chłopaka. W odpowiedzi, Tom rozchylił ramiona.
Nie było już Mossa. W powietrzu fruwał tylko popielaty popiół. To co zostało z ognistego Feniksa- Brata Wojny.
Joe po raz pierwszy rozglądnęła się wokół. Zobaczyła Cleo, którą obejmował czule Joseph. Nadal miała zielone włosy, ale teraz prostowała je. Ta fryzura wydłużała jej twarz.  Two podrósł. Wyglądał na jakieś 11 lub 12 lat. Ling stała tuż koło niego, jak anioł stróż. Nie miała już długiej grzywki. Teraz dumnie odsłaniała czoło, na którym widniała duża, nie do końca jeszcze zasklepiona blizna, w kształcie oka. Ubrana cała była na granatowo. Spojrzała na Joe. Posłała jej lekki uśmiech. Ładnie jej było z uśmiechem.
-Joe, jesteś już bezpieczna.-wyszeptał jej w ucho Tom.- Tego potwora już nie ma.
-Wiem. Wiem.-powiedziała wolno Joe. Odsunęła się od chłopaka i jeszcze raz popatrzyła po wszystkich zgromadzonych. Tak, jest! Wiedziała, że kogoś pominęła! Nie wyróżniał się niczym. Wyglądał jak człowiek, zachowywał się jak człowiek, ale nie pozostawiało wątpliwości to, iż to tylko pozory.
Brat o Uczuciach kucał z boku przy kupce popiołów swojego Brata Wojny, którego chwilę temu unicestwił. Brat o Uczuciach wiedział, że musiał przyjść ten dzień. Gdy odeszła Parnnel, czuł, że któregoś dnia musi to zakończyć i wybrać jedną ze stron. Gdy Moss zabił Mądrego Brata, Brat o Uczuciach nie miał wątpliwości, że bliżej mu do człowieka. Zrobił więc, to co należało. Nie żałował. Wziął w palce czarny proszek i potarł go między kciukiem, a palcem wskazującym. Brat Wojny, mimo swej słabej postaci jeszcze żył. Brat o Uczuciach westchnął i wstał. Musiał mu na to pozwolić. Ostatni raz.
- Wybieraj Bracie.-wyszeptał w ziemię, odwracając wzrok. Wiedział na kogo padnie wybór. Po chwili usłyszał wrzask kryształowookiej dziewczyny. Wiedział, że nie pomylił się. Zbyt dobrze go znał.
- Tom, Tom, proszę odezwij się! Błagam!- chłopak w pewnej chwili opadł bezwładnie u stóp Joe. Dziewczyna nie wiedziała, co się dzieje. Mossa już nie ma! Wszystko jest dobrze! Co się dzieje?! Tymczasem Tomem zaczęły targać potężne drgawki, oczy rozbłysły białkami, a z ust chłopaka zaczęła toczyć się krwawa piana.- Jezu, Tom! Co ci jest?!- Joe próbowała go dotknąć, ale jego skóra parzyła okropnie.
Wtem wszystko ustało. Lekki wiaterek owiał twarz Joe. Ku leżącemu na ziemi chłopakowi zaczęły pełzać drobinki popiołu Mossa. Joe zorientowała się, co sie  dzieje. Rzuciła się w przód, między Tomem a spopielonymi szczątkami Mossa:
- Nie, nie dostaniesz go. Jesteś trupem, do cholery, trupem!
Popiół wzleciał nad Joe i opadł leciutko na  nieruchome ciało Toma. Ten nagle ożył. Wziął głęboki wdech i otworzył oczy. Były krwistoczerwone. Obce. Mossa. Moss w ciele Toma wstał, otrzepał z gracją ubranie i poruszał z ciekawością palcami, strzykając stawami.
- Mało wygodny ten chłopak.- wysyczał Brat Wojny ustami i głosem Toma.- Witaj znów, Josephine. Przyznam, że to już mój koniec. Mój drugi Brat wykazał się sprytem, jakiego ja nie posiadałem. Szkoda. Ciesz się życiem, kochana.-ukłonił się Joe, w sposób arogancki. W jego oczach zabłysnął ohydny ognik zemsty- Ale wiesz, to nie byłoby w porządku, gdybym tylko ja poniósł straty w tej bitwie, chyba przyznasz mi racje? Na pewno mnie zrozumiesz, jeśli zabiorę ci kochasia? Tak będzie sprawiedliwie. Do wiedzenia moja droga. Czuj się wygrana.- to mówiąc uśmiechnął sie jadowicie.
Do oczu Joe nabiegły łzy. Nie wierzyła w to co widziała ani w to co słyszała. To nie miało tak być. Wolałaby sama umrzeć! To ona miała umrzeć! To jej chce. Jej! Ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Była to Cleo. Płakała. Tom to jej brat. Płakała jak siostra.
- Ale znaj moje dobre serce. Pozwolę ci się z nim pożegnać.- rzekł Moss. Oczy Toma mrugnęły i znów stały się czarne. Gdy się w nie spojrzało od razu widać było, iż był to Tom. Chłopak, którego kochała Joe.
-Joe, kocham cię. Bądź silna. Już zawsze.- wychrypiał z wyraźnym trudem Tom. Po jego policzkach spływały krwawe łzy. Tom przechodził straszliwe męki, torturowany przez Mossa od środka.
- Tom, ja ciebie też kocham.- łkała Joe.
-Joe, obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa. Zasługujesz na to, bardziej niż my wszyscy razem wzięci. Wydostałaś się z Twierdzy. Jako pierwsza w dziejach! Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa...bez mnie.- jego wargi drgnęły, po raz ostatni, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie był w stanie.
- Obiecuję- wyszeptała Joe, dławiąc się łzami. Ostatnie spojrzenie czarnych oczu. Zmęczonych, przestraszonych. Mrugniecie powieki i Tom odszedł na zawsze.
- To było wzruszające, przyznaje szczerze.- powiedział Moss.- Żegnam.- i nie zwlekając zrobił krok w tył, wpatrując się intensywnie w Joe, jakby chciał jej odebrać ostatnie wspomnienie oczu Toma, a pozostawić jedynie swoje krwawe tęczówki śmierci.
Moss zamknął oczy i wykonał ruch, jakby spadał w tył z przepaści. Rozłożył miejsce i nagle w połowie drogi ku ziemi powietrze zadrgało i Moss w ciele Toma zniknął.
Pod Joe ugięły się kolana. Za sobą słyszała cichy szloch Cleo. Ona płakała jak siostra za bratem. Joe płakała jak dziewczyna za utraconym ukochanym. Joe pochyliła się nad ziemią, chowając twarz między dłońmi. Jedna, srebrzysta łza, prześlizgnęła się między jej palcami i upadła cichutko na ziemię, wsiąkając w nią spokojnie. Nagle wszystko ustało. Czas jakby się zatrzymał. Zrobiło się cicho, ale jednocześnie głośno, było tak gorąco, że aż zimno. Ziemią wstrząsnął wybuch i twarz Joe oblała niebieskawa jasność. 

2 komentarze: