środa, 21 maja 2014

Pająk Zegarowy



Nie znałam tej, która mną zawładnęła. To nie ja, mała, zamknięta w sobie szarooka Joe Wade biegłam więziennymi, mrocznymi korytarzami Twierdzy. Nie, to nie ja. Ta dziewczyna była odważna, pewna siebie, z oczami jaśniejącymi kryształem. Ona wiedziała czego chce. A chciała wolności. By żyć. Więc biegła, ku światłu dnia, a ja wraz z nią.
Nowa Joe nie traciła czasu. Uciekała. Uciekała ile tchu, ale już bez strachu. Strach opuścił ją raz na zawsze. Joe spojrzała w lewo. Zobaczyła bladą twarz Jakie, dziewczyny której przecież nie znała. Poznała kiedyś Mądrego Brata, który odziany był w ciało Jakie. Opowiadał jej cudowne opowieści. Ale gdy Jakie odzyskała swoją twarz, wcale nie była już spokojna i opanowana. Miała zaciętą minę, a rozchylone czarne wargi, nadawały jej coś z dzikiego, krwiożerczego zwierzęcia. Nie, ta dziewczyna z pewnością nie lubi snuć mdławych opowiastek. Joe to odpowiadało. Teraz potrzebowała twardej towarzyszki. Znów spojrzała przed siebie. Były już w połowie drogi, ku wielkim, dwuskrzydłowym drzwiom. Te drzwi były jedyną drogą ucieczki. Bramą na wolność.
Nagle jakaś ciemna postać wyskoczyła z jednego z pobocznych korytarzyków. Jednym ruchem ręki złapała w pół Joe, a Jakie podstawiła nogę, tak iż dziewczyna upadła z impetem na czerwony dywan. Joe zaczęła się szarpać, ale trzymająca ją osoba, zakryła jej mocno usta dłonią, przez co po chwili dziewczynie zakręciło się w głowie z braku tlenu. Gdy Joe przestała wierzgać na wszystkie strony, uścisk wokół jej ramion zelżał, a dłoń odsunęła się od jej twarzy. Joe ujrzała chłopaka. Kyle stał parę kroków od niej i przyglądał się jej z napięciem. Obok Kyla stała Jakie przyglądając mu się badawczo.
-Jestem sam. Pozbyłem się Brata. Chcę się z wami zabrać- szepnął chłopak.
- Skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę? Byłeś Bratem o Uczuciach, skąd mamy wiedzieć, że nie wykiwasz nas swoimi sztuczkami? - warknęła nieprzyjemnie Jakie z nasilonym rosyjskim akcentem.
-A ty byłaś Mądrym Bratem. Oceń czy kłamię czy też nie. - odpowiedział zimno Kyle. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Jakie prychnęła i odwróciła wzrok.
- Czysty.- zwróciła się do Joe, na co ta tylko kiwnęła głową. W milczeniu pobiegli razem, jak wataha wilków. Joe była w środku. Była Alfą. Podobało jej się to.
Biegli, a odgłos ich kroków tłumiły miękkie dywany korytarzy. Naokoło uciekinierów zaczęły kłębić się widma Utalentowanych. Szeptali oni między sobą swoimi zimnymi, suchymi głosami umęczonych dusz:
 Kim oni są? Czemu uciekają? Zostawiają nas? Nie uda im się. Nie uda. A ta dziewczyna? Ta z jasnymi oczami, jak kryształy? Kim ona jest? Kim? To Joe Wade. To Potomek. Te oczy. Pomóc im? Przeciwstawić się Trzem Braciom? Jak oni tego dokonali!? Jak odzyskali swe ciała? Pomóc?
Joe starała się ich nie słuchać. Byli to tylko nieszczęśnicy, którzy zostali uwięzieni tu na wieki. Joe nie chciała aby także ją spotkał taki los. Więc biegła. Z Jakie. Z Kylem. Z tymi, których nie znała.
Dotarli do okrągłego hallu wyłożonego biało-czarnymi płytki, na wzór szachownicy. To tu była ich brama wolności. Brama, która ich ocali. To tu. Joe, Jakie i Kyle popatrzyli po sobie. Joe dostrzegła w oczach pozostałych uciekinierów mieszankę radości, zdziwienia i podejrzliwości. Nie, tu było coś nie tak. Było za łatwo, zdecydowanie za łatwo. Joe przygryzła wargę. Zobaczyła, że Jakie rozgląda się czujnie na wszystkie strony, a Kyle cały się spina, gotowy do obrony. Żadne z nich nie zamierzało oddać swojej duszy bez walki. Cała trójka zbiła się w ciasną kupkę i stojąc do siebie plecami zaczęli posuwać się ku drzwiom. Każdy kolejny krok rozbrzmiewał w tym samym momencie co uderzenie wielkiego zegara. To pod tym zegarem siedziała kiedyś Joe, kiedy przyszedł Kyle. Kiedy przyszedł Brat o Uczuciach przebrany za Kyla. Stanęli przed drzwiami. Jakie wzięła głęboki wdech. Nie zwlekając wyciągnęła przed siebie drżącą rękę i dotknęła ogromnej mosiężnej  klamki w kształcie byka z wielkim pierścieniem w nozdrzach.
Zdążyła jedynie musnąć ciemne drewno jednym palcem, gdy w całym hallu rozbrzmiał przeszywający wrzask. Ogromna siła zbijał całą trójkę z nóg. Joe poczuła lodowaty ból, gdy uderzyła z impetem o posadzkę parę metrów dalej. Przed oczami zatańczyły jej mroczki. Zobaczyła czerwone, ogniste języki, a wśród nich uwięzioną jakąś postać, która wije się i okropnie krzyczy, próbując się wydostać. Joe skoczyła na nogi. Zza ognistej otoczki patrzyły na nią przerażone oczy Jakie. Dziewczyna stanęła w ogniu!  Jej ubranie stopiło się, przylegając szczelnie do jej rozrzedzanej skóry, a z włosów nic już praktycznie nie pozostało. A ona wrzeszczała i w końcu zamilkła. Ostatkiem sił wyciągnęła rękę w stronę Joe i osunęła się na kolana. Buchnął kłąb dymu, ognia i z Jakie pozostał jedynie czarny proch.
Joe z przerażeniem popatrzyła po całym pomieszczeniu. Na środku leżały spopielone szczątki Jakie, oddzielające Joe od drzwi. Joe odwróciła się do tyłu. Serce zabiło jej mocniej. Gdzie jest Kyle?! Upadł niedaleko niej, ale teraz nigdzie go nie było.
-Kyle?- wyszeptała Joe.
Przez chwilę nic się nie działo. Dziwna pustka, który powinna być czymś wypełniona, a nie była. Czymś równomiernym i stałym. Rytmowym, jak spokojny, senny oddech. I wtedy usłyszała dziwnie metaliczny, chrobotliwy dźwięk, gdzieś przy wysokim, okrągłym suficie. Spojrzała w górę.
Tam, owinięty przez grube, metalowe i mosiężne nicie, walczył o każdy oddech Kyle. W zaciśniętych odnóżach trzymał go olbrzymi, przerażający pająk. Joe dostrzegła, że ów potwór w odwłoku umieszczony miał wielki zegar, który teraz był nieruchomy i cichy. Dziewczyna spojrzała w dół. Tam gdzie powinien stać wysoki zegar, ziała wielka pustka. Joe znów uniosła oczy na cierpiącego chłopaka. Kyle zaciskał zsiniałe palce na metalowej pajęczynie. Nadal się nie poddawał, walczył, choć musiał wiedzieć, że przegra. Nie wiedziała jak mu pomóc. Zacisnęła zęby. Nie mogła go tam zostawić. Nie mogła pozwolić, by spotkał go tak starszy los jak Jakie. Nie mogła.
- Ej, ty wielka kupo złomu!- wrzasnęła do pająka.
Ten odwrócił swą ogromną głowę w jej stronę, ukazując cztery pary wielkich, okrągłych, białych oczu. Każde oko było małym zegarkiem o czerwonych, pędzących w tył wskazówkach.
 -Tak, do ciebie mówię ty cholerny, zakurzony gracie! No, chodź tu! No dalej!- krzyczała Joe. Nie wiedziała co zrobi, gdy pająk ją zaatakuje. Po prostu chciała uratować chłopaka, który już wyraźnie tracił siły. Joe oddychała szybko, czuła jak w jej żyłach zaczyna krążyć adrenalina. Wolno, potem coraz szybciej i szybciej, pozwalając Joe myśleć jaśniej. W uszach dziewczyny zaszumiała krew.
Joe cały czas obserwowała pająka. Ten znieruchomiał na chwilę, nie wiedząc czy te obraźliwe słowa są na pewno skierowane do niego. Upewniła go mina tej małej, nędznej człowieczej Utalentowanej. Jak ona śmiała, tak go znieważyć?! Za swoje słowa, zginie.
 Zegarowy Pająk wypuścił Kyle ze swojego śmiertelnego uścisku. Ten nadal wsiał przy syficie, sklejony, grubą, metalową siecią. Nic mu już nie groziło. Choć wyczerpany, ledwo świadomy, oddychał coraz spokojniej.
Teraz Joe musiała skupić się na własnym problemie. A ten problem był olbrzymi, jadowity i rozwścieczony. Pająk odbił się od sufitu i z impetem wylądował na posadce. Pod jego ciężarem parę płytek rozbiło się w drobny mak. W miejscu gdzie wylądował powstał głęboki krater. Z bliska potwór wyglądał jeszcze straszniej. Miał z trzy metry wysokości i pięć długości. Jego gładkie, metalowe odnóża wyglądały na bardzo mocne. Joe starała się nie patrzeć w jego ślepia.
-Kim ty jesteś? - zaklekotał mechanicznie pająk.
- Na imię mi Joe.- odpowiedziała dziewczyna, obserwując powolny ruch ośmiu nóg stwora.
- Joe, Joe. Znam cię, tak. Obserwowałem cię. Jesteś człowiekiem. Jesteś słaba....- Pająk  był coraz bliżej. Rozmawiał z Joe, aby uśpić jej czujność i zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Joe nie dała się nabrać.
- Nie jestem słaba. Gdybym taka była nie przeżyłabym tak długo, czy nie mam racji?- w odpowiedzi pająk zasyczał jadowicie.
- To się zobaczy. - zaatakował. W pierwszej chwili był dwa metry od Joe, a w drugiej tuż nad jej głową, klekocząc drapieżnie mosiężnymi szczypcami. Joe zrobiła szybki unik.  Poślizgnęła się na rozlanym jadzie pająka i upadła tuż pod jego obrzydliwy, zegarowy odwłok.
-Nie chowaj się, Kruszynko.-zaklekotał pająk, cały czas ruszając gładkimi odnóżami.
Joe pomyślała, że pająk nie wie, iż Joe znajduje się pod nim. Był tak wielki, że Joe mogła stanąć pod nim wyprostowana. Pająk zaczął rozglądać się na boki. Szukał jej wszędzie. Mówi się: „Najtrudniej jest dostrzec to co znajduje się najbliżej nas.” Joe błogosławiła w duszy to powiedzenie. Nagle, niespodziewanie jedna z gładkich nóg musnęła lekko ramię ukrytej dziewczyny. Nie był to miły dotyk. Zimny, lepki i śliski. Jeden dotyk. To wystarczyło. Potwór skoczył i wystrzelił metalową sieć. Zawisł na niej głową w dół, obserwując z zadowoleniem Joe.
-A, tu cię mam Kruszynko!- zaklekotał.- Teraz już mi nie uciekniesz!
Potwór naprężył całe ciało i odbił się od ściany. Joe zdążyła jedynie zakryć sobie twarz rękami i zacisnąć powieki, gotowa na ból. Na śmierć. Ale nic takiego nie nadeszło. Nic. Pustka. Która trwała i trwała. Dziwne. Joe uchyliła powieki i odsunęła powoli ramiona. Kilka centymetrów od swojej osłonionej twarzy zobaczyła zlodowaciałą, pokrytą białym szronem, postać znieruchomiałego, ujętego w jednej sekundzie swojego ruchu wielkiego Zegarowego Pająka. Joe opuściła ręce i przyjrzała się potworowi. Miał ją zabić. Wytrzeszczone, zegarowe oczy wpatrzone były w Joe z wyrazem triumfu i żądzy mordu, ostre jak brzytwy szczypce rozchyliły się, gotowe zadać śmiertelny cios, a liczne odnóża, pająk wyciągnął, aby zwalić Joe z nóg i ją wykończyć.
Joe przechyliła głowę najpierw w prawo, potem w lewo. To stworzenie było już zupełnie niegroźne. Nic jej nie mogło zrobić. Było słabe.
- Zapamiętaj to dobrze: nie jestem żadną Kruszynką. Za to ty jesteś milionami.-to mówiąc dotknęła zamarzniętego pająka palcem wskazującym prawej dłoni. Pod jej dotykiem lód pęk, a Pająk, z trzeszczącym, szklanym odgłosem, rozpadł się na tysiące, miliony małych drobinek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz