Nie znałam tej, która mną zawładnęła. To nie
ja, mała, zamknięta w sobie szarooka Joe Wade biegłam więziennymi, mrocznymi
korytarzami Twierdzy. Nie, to nie ja. Ta dziewczyna była odważna, pewna siebie,
z oczami jaśniejącymi kryształem. Ona wiedziała czego chce. A chciała wolności.
By żyć. Więc biegła, ku światłu dnia, a ja wraz z nią.
Nowa Joe nie traciła czasu. Uciekała. Uciekała
ile tchu, ale już bez strachu. Strach opuścił ją raz na zawsze. Joe spojrzała w
lewo. Zobaczyła bladą twarz Jakie, dziewczyny której przecież nie znała.
Poznała kiedyś Mądrego Brata, który odziany był w ciało Jakie. Opowiadał jej
cudowne opowieści. Ale gdy Jakie odzyskała swoją twarz, wcale nie była już
spokojna i opanowana. Miała zaciętą minę, a rozchylone czarne wargi, nadawały
jej coś z dzikiego, krwiożerczego zwierzęcia. Nie, ta dziewczyna z pewnością
nie lubi snuć mdławych opowiastek. Joe to odpowiadało. Teraz potrzebowała
twardej towarzyszki. Znów spojrzała przed siebie. Były już w połowie drogi, ku
wielkim, dwuskrzydłowym drzwiom. Te drzwi były jedyną drogą ucieczki. Bramą na
wolność.
Nagle jakaś ciemna postać wyskoczyła z jednego z
pobocznych korytarzyków. Jednym ruchem ręki złapała w pół Joe, a Jakie
podstawiła nogę, tak iż dziewczyna upadła z impetem na czerwony dywan. Joe
zaczęła się szarpać, ale trzymająca ją osoba, zakryła jej mocno usta dłonią,
przez co po chwili dziewczynie zakręciło się w głowie z braku tlenu. Gdy Joe
przestała wierzgać na wszystkie strony, uścisk wokół jej ramion zelżał, a dłoń
odsunęła się od jej twarzy. Joe ujrzała chłopaka. Kyle stał parę kroków od
niej i przyglądał się jej z napięciem. Obok Kyla stała Jakie przyglądając mu
się badawczo.
-Jestem sam. Pozbyłem się Brata. Chcę się z wami zabrać- szepnął chłopak. - Skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę? Byłeś Bratem o Uczuciach, skąd mamy wiedzieć, że nie wykiwasz nas swoimi sztuczkami? - warknęła nieprzyjemnie Jakie z nasilonym rosyjskim akcentem.
-A ty byłaś Mądrym Bratem. Oceń czy kłamię czy też nie. - odpowiedział zimno Kyle. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Jakie prychnęła i odwróciła wzrok.
- Czysty.- zwróciła się do Joe, na co ta tylko kiwnęła głową. W milczeniu pobiegli razem, jak wataha wilków. Joe była w środku. Była Alfą. Podobało jej się to.
Biegli, a odgłos ich kroków tłumiły miękkie
dywany korytarzy. Naokoło uciekinierów zaczęły kłębić się widma Utalentowanych.
Szeptali oni między sobą swoimi zimnymi, suchymi głosami umęczonych dusz:
Kim oni
są? Czemu uciekają? Zostawiają nas? Nie uda im się. Nie uda. A ta dziewczyna?
Ta z jasnymi oczami, jak kryształy? Kim ona jest? Kim? To Joe Wade. To Potomek.
Te oczy. Pomóc im? Przeciwstawić się Trzem Braciom? Jak oni tego dokonali!? Jak
odzyskali swe ciała? Pomóc?
Joe starała się ich nie słuchać. Byli to tylko
nieszczęśnicy, którzy zostali uwięzieni tu na wieki. Joe nie chciała aby także
ją spotkał taki los. Więc biegła. Z Jakie. Z Kylem. Z tymi, których nie znała.
Dotarli do okrągłego hallu wyłożonego
biało-czarnymi płytki, na wzór szachownicy. To tu była ich brama wolności.
Brama, która ich ocali. To tu. Joe, Jakie i Kyle popatrzyli po sobie. Joe
dostrzegła w oczach pozostałych uciekinierów mieszankę radości, zdziwienia i
podejrzliwości. Nie, tu było coś nie tak. Było za łatwo, zdecydowanie za
łatwo. Joe przygryzła wargę. Zobaczyła, że Jakie rozgląda się czujnie na
wszystkie strony, a Kyle cały się spina, gotowy do obrony. Żadne z nich nie
zamierzało oddać swojej duszy bez walki. Cała trójka zbiła się w ciasną kupkę i
stojąc do siebie plecami zaczęli posuwać się ku drzwiom. Każdy kolejny krok
rozbrzmiewał w tym samym momencie co uderzenie wielkiego zegara. To pod tym
zegarem siedziała kiedyś Joe, kiedy przyszedł Kyle. Kiedy przyszedł Brat o
Uczuciach przebrany za Kyla. Stanęli przed drzwiami. Jakie wzięła głęboki
wdech. Nie zwlekając wyciągnęła przed siebie drżącą rękę i dotknęła ogromnej
mosiężnej klamki w kształcie byka z wielkim pierścieniem w nozdrzach.
Zdążyła jedynie musnąć ciemne drewno jednym
palcem, gdy w całym hallu rozbrzmiał przeszywający wrzask. Ogromna siła zbijał
całą trójkę z nóg. Joe poczuła lodowaty ból, gdy uderzyła z impetem o posadzkę
parę metrów dalej. Przed oczami zatańczyły jej mroczki. Zobaczyła czerwone,
ogniste języki, a wśród nich uwięzioną jakąś postać, która wije się i okropnie
krzyczy, próbując się wydostać. Joe skoczyła na nogi. Zza ognistej otoczki patrzyły
na nią przerażone oczy Jakie. Dziewczyna stanęła w ogniu! Jej ubranie
stopiło się, przylegając szczelnie do jej rozrzedzanej skóry, a z włosów nic
już praktycznie nie pozostało. A ona wrzeszczała i w końcu zamilkła. Ostatkiem
sił wyciągnęła rękę w stronę Joe i osunęła się na kolana. Buchnął kłąb dymu,
ognia i z Jakie pozostał jedynie czarny proch.
Joe z przerażeniem popatrzyła po całym
pomieszczeniu. Na środku leżały spopielone szczątki Jakie, oddzielające Joe od
drzwi. Joe odwróciła się do tyłu. Serce zabiło jej mocniej. Gdzie jest Kyle?!
Upadł niedaleko niej, ale teraz nigdzie go nie było.
-Kyle?- wyszeptała Joe.
Przez chwilę nic się nie działo. Dziwna pustka,
który powinna być czymś wypełniona, a nie była. Czymś równomiernym i stałym.
Rytmowym, jak spokojny, senny oddech. I wtedy usłyszała dziwnie metaliczny,
chrobotliwy dźwięk, gdzieś przy wysokim, okrągłym suficie. Spojrzała w górę.
Tam, owinięty przez grube, metalowe i mosiężne
nicie, walczył o każdy oddech Kyle. W zaciśniętych odnóżach trzymał go
olbrzymi, przerażający pająk. Joe dostrzegła, że ów potwór w odwłoku
umieszczony miał wielki zegar, który teraz był nieruchomy i cichy. Dziewczyna
spojrzała w dół. Tam gdzie powinien stać wysoki zegar, ziała wielka pustka. Joe
znów uniosła oczy na cierpiącego chłopaka. Kyle zaciskał zsiniałe palce na
metalowej pajęczynie. Nadal się nie poddawał, walczył, choć musiał wiedzieć, że
przegra. Nie wiedziała jak mu pomóc. Zacisnęła zęby. Nie mogła go tam zostawić.
Nie mogła pozwolić, by spotkał go tak starszy los jak Jakie. Nie mogła.
- Ej, ty wielka kupo złomu!- wrzasnęła do pająka.
Ten odwrócił swą ogromną głowę w jej stronę,
ukazując cztery pary wielkich, okrągłych, białych oczu. Każde oko było małym
zegarkiem o czerwonych, pędzących w tył wskazówkach.
-Tak, do
ciebie mówię ty cholerny, zakurzony gracie! No, chodź tu! No dalej!- krzyczała
Joe. Nie wiedziała co zrobi, gdy pająk ją zaatakuje. Po prostu chciała uratować
chłopaka, który już wyraźnie tracił siły. Joe oddychała szybko, czuła jak w jej
żyłach zaczyna krążyć adrenalina. Wolno, potem coraz szybciej i szybciej,
pozwalając Joe myśleć jaśniej. W uszach dziewczyny zaszumiała krew.
Joe cały czas obserwowała pająka. Ten
znieruchomiał na chwilę, nie wiedząc czy te obraźliwe słowa są na pewno
skierowane do niego. Upewniła go mina tej małej, nędznej człowieczej
Utalentowanej. Jak ona śmiała, tak go znieważyć?! Za swoje słowa, zginie.
Zegarowy Pająk wypuścił Kyle ze swojego śmiertelnego uścisku. Ten
nadal wsiał przy syficie, sklejony, grubą, metalową siecią. Nic mu już nie
groziło. Choć wyczerpany, ledwo świadomy, oddychał coraz spokojniej.
Teraz Joe musiała skupić się na własnym
problemie. A ten problem był olbrzymi, jadowity i rozwścieczony. Pająk odbił
się od sufitu i z impetem wylądował na posadce. Pod jego ciężarem parę płytek
rozbiło się w drobny mak. W miejscu gdzie wylądował powstał głęboki krater. Z bliska
potwór wyglądał jeszcze straszniej. Miał z trzy metry wysokości i pięć
długości. Jego gładkie, metalowe odnóża wyglądały na bardzo mocne. Joe starała
się nie patrzeć w jego ślepia.
-Kim ty jesteś? - zaklekotał mechanicznie pająk.- Na imię mi Joe.- odpowiedziała dziewczyna, obserwując powolny ruch ośmiu nóg stwora.
- Joe, Joe. Znam cię, tak. Obserwowałem cię. Jesteś człowiekiem. Jesteś słaba....- Pająk był coraz bliżej. Rozmawiał z Joe, aby uśpić jej czujność i zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Joe nie dała się nabrać.
- Nie jestem słaba. Gdybym taka była nie przeżyłabym tak długo, czy nie mam racji?- w odpowiedzi pająk zasyczał jadowicie.
- To się zobaczy. - zaatakował. W pierwszej chwili był dwa metry od Joe, a w drugiej tuż nad jej głową, klekocząc drapieżnie mosiężnymi szczypcami. Joe zrobiła szybki unik. Poślizgnęła się na rozlanym jadzie pająka i upadła tuż pod jego obrzydliwy, zegarowy odwłok.
-Nie chowaj się, Kruszynko.-zaklekotał pająk, cały czas ruszając gładkimi odnóżami.
Joe pomyślała, że pająk nie wie, iż Joe znajduje
się pod nim. Był tak wielki, że Joe mogła stanąć pod nim wyprostowana. Pająk
zaczął rozglądać się na boki. Szukał jej wszędzie. Mówi się: „Najtrudniej jest
dostrzec to co znajduje się najbliżej nas.” Joe błogosławiła w duszy to
powiedzenie. Nagle, niespodziewanie jedna z gładkich nóg musnęła lekko ramię
ukrytej dziewczyny. Nie był to miły dotyk. Zimny, lepki i śliski. Jeden dotyk.
To wystarczyło. Potwór skoczył i wystrzelił metalową sieć. Zawisł na niej głową
w dół, obserwując z zadowoleniem Joe.
-A, tu cię mam Kruszynko!- zaklekotał.- Teraz już mi nie
uciekniesz!
Potwór naprężył całe ciało i odbił się od ściany.
Joe zdążyła jedynie zakryć sobie twarz rękami i zacisnąć powieki, gotowa na
ból. Na śmierć. Ale nic takiego nie nadeszło. Nic. Pustka. Która trwała i
trwała. Dziwne. Joe uchyliła powieki i odsunęła powoli ramiona. Kilka
centymetrów od swojej osłonionej twarzy zobaczyła zlodowaciałą, pokrytą białym
szronem, postać znieruchomiałego, ujętego w jednej sekundzie swojego ruchu
wielkiego Zegarowego Pająka. Joe opuściła ręce i przyjrzała się potworowi. Miał
ją zabić. Wytrzeszczone, zegarowe oczy wpatrzone były w Joe z wyrazem triumfu i
żądzy mordu, ostre jak brzytwy szczypce rozchyliły się, gotowe zadać śmiertelny
cios, a liczne odnóża, pająk wyciągnął, aby zwalić Joe z nóg i ją wykończyć.
Joe przechyliła głowę najpierw w prawo, potem w
lewo. To stworzenie było już zupełnie niegroźne. Nic jej nie mogło
zrobić. Było słabe.
- Zapamiętaj to dobrze: nie jestem żadną Kruszynką. Za to ty jesteś
milionami.-to mówiąc dotknęła zamarzniętego pająka palcem wskazującym prawej
dłoni. Pod jej dotykiem lód pęk, a Pająk, z trzeszczącym, szklanym odgłosem,
rozpadł się na tysiące, miliony małych drobinek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz