Joe pogładziła palcem srebrzyste skrzydła swego
Secretusa. Dobrze pamiętała dzień, w którym zgodziła się być więźniarką Mossa.
Dzień, w którym dostała przywilej skrywania swoich tajemnic.
- Pokaż mi.-rozkazała motylkowi.
I
zobaczyła. Jak na przewijanym szybko filmie. Siebie samą ślęcząca nad starymi
tomami, całą spiętą i czujną, na wypadek konieczności ucieczki, lub, co gorsza
walki. Widziała Kyla, który z perspektywy, z której patrzyła teraz na niego
Joe, też wyglądał nieco dziwnie. Był także spięty i czymś przestraszony. Dłonie
chowane, za sobą, ściskał w pięści. Gdy wspominana Joe nie patrzyła na
Kyla, chłopak się nie uśmiechał tylko rozglądał czujnie na boki, jakby to co
robił, nie było do końca bezpieczne i przemyślane na spokojnie. Potem Joe
zobaczyła, jak Kyle szybko, drżącą ledwie zauważalnie dłonią, podaje jej
książeczkę, pytając, pozornie swobodnie, czy nie widziała Jakie. Joe zauważyła,
jak nerwowo drga mu policzek, gdy żegna się z wspomnieniem Joe i rusza szybko
klucząc labiryntem półek. Coś się stało? -pomyślała prawdziwa Joe. Albo
właśnie ma się stać. Przygryzła wargi.
- Skryj.-powiedziała do Secretusa, gdy wróciła z własnych, tajemnych
wspomnień, do okrągłego pomieszczenia z witrażami. Motylek zalśnił na
chwilę białym światłem, zgasł i wzbił się ku sufitowi, by zmieszać się z resztą
kryształowych owadów.
Joe zaczęła głęboko rozmyślać. Wilk z zielonego
medalionu ( który to wisior swoją droga, wyglądał zupełnie jak ten, narysowany
w tajemniczej książeczce) opowiedział jej o Trzech Innych, którzy
zapoczątkowali ród Innych oraz stworzyli Talenty i swoich podwładnych-
Utalentowanych. Powiedział wszystko, co wiedział. Suche, sprawdzone fakty,
których pełno w olbrzymich tomach historii Innych w bibliotece. Natomiast
nieznany Autor małej książeczki zagłębił się w legendy. W legendy, które łączą
się z faktami. W legendy, które są bardzo prawdopodobne (Joe pomyślała o złotym
amulecie ze szmaragdem, z którego pochodził Wilk, który z resztą sam przyznał,
że nie jest prawdziwy). Joe otworzyła książkę, skrywaną pod bluzką i jeszcze
raz przeczytała obie legendy. Tak, teraz była pewna. Złoty łańcuszek był
rzeczywistością, zakopaną wśród białych dalii w szklarni Joe. Dziewczyna
zauważyła, że opis działania amuletu zgadza się z opisem Autora. To nie mógł
być przypadek. Teraz pozostawała kwestia srebrnego medalionu z
kryształem. Podobno, dużo potężniejszego od tego złotego.
Wilk opowiadał o tym jak Inni, dostrzegli coś
niebezpiecznego w oczach, niektórych swoich podwładnych. Nieznany Autor mówił,
o paru Utalentowanych, w których oczy wsiąkł blask kryształu, gdy Wiedźma użyła
go, by uciec. Wspominał też o stworzeniu Secretusów, które działały podobnie,
jak jasne oczy ludzi i medalion Wiedźmy. A Secretusy są kryształowe-
pomyślała Joe. Wszystko się zgadzało. Wszystko było oczywiste. A jednak, Joe
nie wiedziała co może zrobić. Gdzie miałaby szukać legendarnego, ukrytego wieki
temu medalionu? Jak znaleźć Utalentowanych o kryształowych oczach, by z nimi
porozmawiać? Joe, nie miała żadnego pomysłu. Niczego. Kolejny raz dziewczynie
opadły ramiona, a umysł zamgliły mroczne myśli niepowodzenia. Joe nie chciała być
słaba, delikatna. Ale jak...jak stać się niezniszczalną nieugiętą, nawet dla
Pierwotnych Innych?
Mała książeczka wyślizgnęła się z odrętwiałych
palców Joe i uderzyła cicho o ziemię, otwierając się na ostatniej stronie. Oczy
Joe bezwiednie, lekko zamroczone tragicznymi wizjami, zsunęły się za nią w dół.
Przez chwilę Joe po prostu wpatrywała się tępo w wypukłość na tylnej okładce
książki. Dopiero kilka sekund później, oczy Joe rozbłysły jakimś dziwnym,
bladym blaskiem i dziewczyna upadła na kolana, biorąc w dłonie malutki tomik.
Podsunęła go sobie pod sam nos i zaczęła badać wypukłość. Tak!, tam na pewno
coś jest ukryte. Joe niewiele myśląc, szybko i niezbyt uważnie rozcięła tylną
okładkę długim, wymuskanym paznokciem i wyłuskała malutką, złożoną wielokrotnie
karteczkę. Drżącymi z przejęcia palcami rozłożyła pożółkły, ze starości
świstek. Czerwone słowa były napisane, tą samą ręka, co reszta książki. Joe
zaczęła czytać:
Kryształy moc mają wielką,
Nikt nie pomyli ich z butelką.
Wiedz, że wśród tysięcy fałszywych motyli,
Trzej bracia trzy swoje ukryli.
By uciec z piekielnej otchłani
trzeba je wykryć
i spalić.
Jeśliś prawdziwym Potomkiem,
Same do ciebie przylecą ochotnie.
Do ich wykrycia użyj swego kryształu,
Który choć niepozorny doprowadzi cię do celu.
A gdzie szukać swego drogiego kamienia?
Otóż wystarczy choćby i pół Twojego spojrzenia.
I Już zrozumiesz,
i już wiesz.
czego tak potrzebujesz.
Joe przeczytała kilka razy wiersz-zagadkę i
zaczęła rozmyślać nad każdym wersem osobno. Z treści wskazówki wynikało, że
Trzej pierwotni bracia ukryli, w chmarze fałszywych motyli trzy swoje. Bardzo
wartościowe Secretusy, które pozwolą Joe wydostać się z Twierdzy. Joe musi je
rozpoznać i zniszczyć. Najlepiej spalić. Z następnych słów Autora, Joe
dowiedziała się, że jeśli jest rzeczywiście jakimś tam potomkiem (cokolwiek
miałoby to oznaczać), to same do niej przylecą. Musi jedynie użyć swojego
kryształu, który ma coś wspólnego z patrzeniem. Ciekawe jak mam to zrobić.
Zapatrzeć się na motylki na śmierć?- pomyślała sceptycznie Joe, krzywiąc wargi.
Dziewczyna nie znała się na magii. Jako mała dziewczynka nigdy nie wierzyła we
wróżki, czy skrzaty, a jako nastolatka nie lubiła wampirów, wilkołaków i innych
takich bosko przystojnych typów spod ciemnej gwiazdy.
Joe jeszcze raz przekartkowała książkę.
Zatrzymała się na portrecie kryształowookiej Utalentowanej, która znów ożyła.
Mrugnęła do Joe i wskazała oczami na dół kartki, gdzie zaczęły pojawiać się,
tym razem czarne słowa. Były to dwa wersy:
Lusterko w dłonie bierz,
w Swoje oczy uwierz.
Joe poczuła, jak następna kartka lekko się
wybrzusza i spomiędzy stronic wysunęło się maleńkie, okrągłe lusterko. Joe
wzięła je do ręki i popatrzyła na swoje odbicie. Zobaczyła oczy, w których
igrały witrażowe kolory i coś jeszcze... Jak prastary ogień, budzącego się do
życia smoka. Coś lodowego kłębiło się wokół źrenic Joe, pochłaniając zwykłą
szarość jej tęczówek. Po chwili oczy Joe rozbłysły jasnością, tak jakby
dziewczyna dostała nowe spojrzenie. Szklane, wręcz...kryształowe! Joe zerwała
się na nogi. Już wiedziała, choć bała się wypowiedzieć to na głos.
Joe działała instynktownie. Nie myślała o tym co
robi. Uniosła swoje nowe oczy wysoko, ku sufitowi i spojrzała na falujące w
górze morze Secretusów. Zaczerpnęła ze świstem powietrze i rozpostarła ręce.
-Do mnie.-wyszeptała, a jej świszczący głos omiótł całe pomieszczenie cichym
sykiem. Sykiem Innych.
Motyle załopotały skrzydłami, kłębiąc się,
wzbijając do lotu. Chmara kryształowych owadów otoczyła Joe, błyszczącym
kręgiem, a później z dzikim świstem wyleciała przez okna z witrażami,
rozpryskując kolorowe szkło we wszystkie strony. Dziewczyna nadal stała,
wpatrując się w górę. Joe wiedziała.
I oto, na środku okrągłego sufitu, wsiała mała,
złota klatka o drobnych prętach. A w niej trzy piękne, duże kryształowe
Secretusy. Było widać, że są niezwykłe. Ważniejsze od reszty. Skrywane.
- Otwórz się.- szepnęła Joe do klatki, a ta z brzękiem, uchyliła swe złote
drzwiczki, wypuszczając tajemnice Trzech braci na wolność. Joe zachłannie
wyciągnęła ku nim ręce, a one z gracją spłynęły na jej dłonie. Przysunęła
je sobie pod oczy. Każdy motylek miał na skrzydłach wygrawerowana ładną cyfrę:
1, 2 i 3.Joe wybrała 3.
- Pokaż mi.- rozkazała motylkowi.
I wtedy zobaczyła. Wiele twarzy, migających
bardzo szybko, tak iż ledwie mogła zauważyć rysy kolejnych obrazów. Oblicza
ludzi migały coraz wolnej i wolniej, aż zatrzymały się na chłopcu. Chłopcu,
którego Joe tak dobrze znała. Chłopcu o ciemnych włosach i bursztynowych
oczach. Chłopcu z uśmiechem. Przed oczami stanął jej portret Kyla. A później
jego twarz się rozwiała, jak dym z dogasającego ogniska. I Joe zobaczyła wysoką
postać, w czarnej pelerynie z kapturem na głowie idącą ciemną ulicą jakiegoś
miasta pogrążonego w mroku nocy. Joe nie wiedziała twarzy wędrowca, ale
podświadomie wiedziała kim on jest. Wędrowiec w końcu doszedł do okazałego domu
z wielkim ogrodem. Nie podszedł do drzwi, tylko od razu zniknął pomiędzy
drzewami i wypielęgnowanymi klombami. Po chwili pojawił się pod oświetlonym
oknem. Zatrzymał się i spojrzał w górę. Kaptur był tak głęboki, iż nawet
światło Księżyca nie zdołało ukazać oblicza przybysza. A on nagle skłonił głowę
i odbił się od trawnika, łopocząc peleryną. Przeniknął przez okno i razem z Joe
stanęli w sypialni. Sypialni chłopca. Sam chłopiec siedział przy biurku i coś
czytał. Wyglądał na zmęczonego, miał zakrwawione i lekko załzawione oczy.
Najwyraźniej nie zauważył przybycia wędrowca, gdyż nie podniósł głowy.
- Witaj, chłopcze.- chłopak ze strachem podniósł, głowę i Joe dostrzegła
błysk bursztynowych oczu. Na widok czarno odzianego człowieka, Kyle zerwał się
na nogi. Krzesło na którym siedział z brzękiem upadło na podłogę. Zakapturzony
przekrzywił lekko głowę, przyglądając się chłopakowi, podczas, gdy on rzucił się
ku drzwiom, chcąc uciec. Przybysz jednak był szybszy. Od niechcenia ruszył,
zakrytą płaszczem ręką i zamknął na klucz drzwi. Kiedy Kyle mocował się z
klamką, przybysz podszedł do niego, osaczając go w rogu pokoju.- Kim jesteś!?- krzyknął przerażony chłopak.
- Spokojnie, mój drogi. Wiem ile ostatnio przeszedłeś. Śmierć ukochanej osoby uwalnia wiele emocji. Cierpienia. Jak miała na imię? Lily? - Kyle otworzył jeszcze szerzej oczy. Był tak oszołomiony, że przestał siłować się z drzwiami.
- Czego chcesz?- wychrypiał chłopak.
- Widzisz. Przypominasz mi mnie. Tak, jesteś do mnie bardzo podobny. A wiesz, dlaczego? Otóż tak jak ja, ty bardzo silne odczuwasz. Jesteś wrażliwy na wszelkie emocje, które czynią cię mocnym i słabym jednocześnie. Wiem, że nikt cię nie rozumie, ludzie są ciosani z naprawdę lodowatych kamieni. Ale nie martw się. Jakoś sobie z tym poradzimy. Wystarczy, że podasz mi rękę.- Przybysz wyciągnął ku niemu chudą dłoń ozdobioną wieloma pierścieniami.
Joe
zacisnęła zęby. Błagała w myślach Kyla, aby nie podawał nieznajomemu dłoni. Chciała
krzyczeć, uderzyć chłopaka. Wszystko, byleby tego nie robił. Kyle popatrzył
dziwnie na wyciągniętą dłoń, później na swoją, przyciśniętą do ciała, a potem...zacisnął
palce na ozdobionej dłoni Trzeciego Innego. Wtem zawiał wiatr, chłopak krótko
krzyknął i tam gdzie przed chwilą stał, nikogo nie było. Zakapturzona postać
wzięła głęboki oddech i ściągnęła kaptur. Joe zobaczyła twarz Kyla. A więc to
tak Kyle stał się Innym. Był tylko zwykłym człowiekiem. Stał się tylko ludzką
powłoką dla Trzeciego brata! Innego o uczuciach z legendy.
Joe wróciła do rzeczywistości. Secretus Trzeciego
barta odbił się od jej dłoni i zaczął krążyć wokół niej, jakby jej strzegł. Joe
spojrzała na motylka z wygrawerowaną 2.
-Pokaż mi.- powiedziała do niego.
Joe zobaczyła migające twarze, które pojawiały
się coraz wolniej i wolniej, aż zatrzymały się na jasnej twarzy Jakie. Potem
Joe ujrzała podobnego czarnego nieznajomego. Był on nieco niższy od Trzeciego
Innego. Szedł jakby trochę lżej i bardziej z gracją. Wędrowiec kroczył
nocą, przez wąskie uliczki jakiejś biednej dzielnicy. Pod nogami nieznajomego,
co chwilę przebiegały bure koty, goniące wielkie, opasłe szczury. Pomiędzy
budynkami rozpięte były na sznurkach suszące się, wysłużone ubrania i szara
bielizna. Ktoś krzyknął coś w noc, ale nikt mu nie odpowiedział. W pewnej
chwili wędrowiec zatrzymał się w ciemnościach, pod schodami jednej z kamienic z
czerwonej cegły. Za wielkimi kartonami siedziała skulona dziewczyna, paląc
tani, śmierdzący papieros. Uniosła zmęczone oczy, o ciężkich powiekach na
stojącego nad nią przybysza, ale wyglądała tak jakby nic ją to nie obeszło.
Spuściła głowę i zaciągnęła się petem, wydmuchując olbrzymi, szary kłąb dymu.
Gdy spostrzegła, że stojący nad nią człowiek nie odchodzi, rzuciła z papierosem
w ustach:
- Josha nie ma. Wróci w czwartek . Coś przekazać? - miała ochrypły,
lekko świszczący głos, o silnym rosyjskim akcencie. Oddychała ciężko. Gdy nie
doczekała się odpowiedzi, wstała, otrzepując ubranie. Przybysz zmierzył ją od
góry do dołu.- Co jest? -warknęła Jakie. Miała na sobie skórzane, poprzecierane buty na motor, jeansowe spodnie z dziurami na kolanach i ciemną, krótką kurtkę. Joe pomyślała, ze wygląda, jak rasowa ćpunka. Opowiedział jej słodki, wręcz dziecięcy szczebiot, który brzmiał jak stłumiony przez szybę:
- Witaj, moja droga. Patrzę na ciebie i widzę bardzo inteligentną i mądra młodą kobietę, która marnuje sobie życie. Mogłaś iść na uniwersytet, pamiętasz? Ale ty to zaprzepaściłaś. I gdzie wylądowałaś? Na slumsach Nowego Yorku.- Jakie otworzyła szeroko usta, tak iż pet upadł na mokrą ulice i zgasł.
-Kim jesteś, do cholery?- spytała tak jak Kyle.
- No, tylko bez tych niepotrzebnych słów. Słowa zakłócają ciszę myśli. Pomogę ci stanąć na nogi. Zobaczysz, twój spryt nie pójdzie na marne. Tylko podaj mi dłoń.- zakapturzona postać wyciągnęła jasną rękę, na której zakołysały się srebrne bransolety.
Joe wiedziała, co się stanie. Jakie przełknęła
ślinę, ostatni raz spojrzała za siebie, na obskurne schody i klatkę schodową
wymazaną grafity. Ktoś znowu krzyknął w noc. Jakie zrobiła krok i podała dłoń
Drugiemu Innemu. Znów świsnęło, Jakie zniknęła, a postać przed Joe uchyliła
kaptur ,ukazując światu swoją nową twarz. I tak oto Mądry Inny zdobył swą nową
powłokę.
Joe wróciła do pokoju w Twierdzy Innych i puściła
Secretusa Drugiego Innego, który tak jak poprzedni motyl, wzbił się w górę i
zaczął krążyć nad głową Joe. Pozostał ostatni motylek. Był już Inny o
uczuciach, przebrany za Kyla, był już Mądry Inny, z twarzą Jakie. Teraz
przyszła kolej na Pierwszego Innego, który nie miał przydomka. Przyszła kolej
na Mossa. Joe szepnęła do ostatniego Secretusa:
-Pokaż mi.- ogarnął Joe dziwny ziąb, jakby krew we wszystkich żyłach nagle
zamarzła.Zobaczyła bladą światłość, jak mgła, która prawie od razu zgasła. A później usłyszała oklaski. Mroczne, złowrogie oklaski, dobiegające z cienia padającego na wejście do okrągłego pokoju. Po plecach Joe przebiegł potężny dreszcz. Dziewczyna nie wiedziała czy z zimna, czy może dlatego, że do pokoju właśnie wszedł Moss, uśmiechając się drwiąco. Szedł wolno, z każdym krokiem klaszcząc coraz wolniej. Podszedł do dziewczyny, pochylił się do niej i wciąż z obłudnym uśmiechem na ustach wyszeptał w jej włosy:
- A więc jednak Josephine. A więc jednak, postanowiłaś umrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz