środa, 7 maja 2014

Sekrety Pierwotnych




Joe pogładziła palcem srebrzyste skrzydła swego Secretusa. Dobrze pamiętała dzień, w którym zgodziła się być więźniarką Mossa. Dzień, w którym dostała przywilej skrywania swoich tajemnic.
- Pokaż mi.-rozkazała motylkowi.
 I zobaczyła. Jak na przewijanym szybko filmie. Siebie samą ślęcząca nad starymi tomami, całą spiętą i czujną, na wypadek konieczności ucieczki, lub, co gorsza walki. Widziała Kyla, który z perspektywy, z której patrzyła teraz na niego Joe, też wyglądał nieco dziwnie. Był także spięty i czymś przestraszony. Dłonie chowane, za sobą, ściskał w pięści.  Gdy wspominana Joe nie patrzyła na Kyla, chłopak się nie uśmiechał tylko rozglądał czujnie na boki, jakby to co robił, nie było do końca bezpieczne i przemyślane na spokojnie. Potem Joe zobaczyła, jak Kyle szybko, drżącą ledwie zauważalnie dłonią, podaje jej książeczkę, pytając, pozornie swobodnie, czy nie widziała Jakie. Joe zauważyła, jak nerwowo drga mu policzek, gdy żegna się z wspomnieniem Joe i rusza szybko klucząc labiryntem półek. Coś się stało? -pomyślała prawdziwa Joe.  Albo właśnie ma się stać. Przygryzła wargi.
- Skryj.-powiedziała do Secretusa, gdy wróciła z własnych, tajemnych wspomnień, do okrągłego pomieszczenia z witrażami.  Motylek zalśnił na chwilę białym światłem, zgasł i wzbił się ku sufitowi, by zmieszać się z resztą kryształowych owadów.
Joe zaczęła głęboko rozmyślać. Wilk z zielonego medalionu ( który to wisior swoją droga, wyglądał zupełnie jak ten, narysowany w tajemniczej książeczce) opowiedział jej o Trzech Innych, którzy zapoczątkowali ród Innych oraz stworzyli Talenty i swoich podwładnych- Utalentowanych. Powiedział wszystko, co wiedział. Suche, sprawdzone fakty, których pełno w olbrzymich tomach historii Innych w bibliotece. Natomiast nieznany Autor małej książeczki zagłębił się w legendy. W legendy, które łączą się z faktami. W legendy, które są bardzo prawdopodobne (Joe pomyślała o złotym amulecie ze szmaragdem, z którego pochodził Wilk, który z resztą sam przyznał, że nie jest prawdziwy). Joe otworzyła książkę, skrywaną pod bluzką i jeszcze raz przeczytała obie legendy. Tak, teraz była pewna. Złoty łańcuszek był rzeczywistością, zakopaną wśród białych dalii w szklarni Joe. Dziewczyna zauważyła, że opis działania amuletu zgadza się z opisem Autora. To nie mógł być przypadek. Teraz pozostawała kwestia srebrnego medalionu z kryształem.  Podobno, dużo potężniejszego od tego złotego.
Wilk opowiadał o tym jak Inni, dostrzegli coś niebezpiecznego w oczach, niektórych swoich podwładnych. Nieznany Autor mówił, o paru Utalentowanych, w których oczy wsiąkł blask kryształu, gdy Wiedźma użyła go, by uciec. Wspominał też o stworzeniu Secretusów, które działały podobnie, jak jasne oczy ludzi i medalion Wiedźmy. A Secretusy są  kryształowe- pomyślała Joe. Wszystko się zgadzało. Wszystko było oczywiste. A jednak, Joe nie wiedziała co może zrobić. Gdzie miałaby szukać legendarnego, ukrytego wieki temu medalionu? Jak znaleźć Utalentowanych o kryształowych oczach, by z nimi porozmawiać? Joe, nie miała żadnego pomysłu. Niczego. Kolejny raz dziewczynie opadły ramiona, a umysł zamgliły mroczne myśli niepowodzenia. Joe nie chciała być słaba, delikatna. Ale jak...jak stać się niezniszczalną nieugiętą, nawet dla Pierwotnych Innych?
Mała książeczka wyślizgnęła się z odrętwiałych palców Joe i uderzyła cicho o ziemię, otwierając się na ostatniej stronie. Oczy Joe bezwiednie, lekko zamroczone tragicznymi wizjami, zsunęły się za nią w dół. Przez chwilę Joe po prostu wpatrywała się tępo w wypukłość na tylnej okładce książki. Dopiero kilka sekund później, oczy Joe rozbłysły jakimś dziwnym, bladym blaskiem i dziewczyna upadła na kolana, biorąc w dłonie malutki tomik. Podsunęła go sobie pod sam nos i zaczęła badać wypukłość. Tak!, tam na pewno coś jest ukryte. Joe niewiele myśląc, szybko i niezbyt uważnie rozcięła tylną okładkę długim, wymuskanym paznokciem i wyłuskała malutką, złożoną wielokrotnie karteczkę. Drżącymi z przejęcia palcami rozłożyła pożółkły, ze starości świstek. Czerwone słowa były napisane, tą samą ręka, co reszta książki. Joe zaczęła czytać:

Kryształy moc mają wielką, 

Nikt nie pomyli ich z butelką. 
Wiedz, że wśród tysięcy fałszywych motyli, 
Trzej bracia trzy swoje ukryli.    
By uciec z piekielnej otchłani
trzeba je wykryć 
i spalić. 
Jeśliś prawdziwym Potomkiem, 
Same do ciebie przylecą ochotnie.  
Do ich wykrycia użyj swego kryształu, 
Który choć niepozorny doprowadzi cię do celu. 
A gdzie szukać swego drogiego kamienia? 
Otóż wystarczy choćby i pół Twojego spojrzenia.  
I Już zrozumiesz, 
i już wiesz. 
czego tak potrzebujesz. 

Joe przeczytała kilka razy wiersz-zagadkę i zaczęła rozmyślać nad każdym wersem osobno. Z treści wskazówki wynikało, że Trzej pierwotni bracia ukryli, w chmarze fałszywych motyli trzy swoje. Bardzo wartościowe Secretusy, które pozwolą Joe wydostać się z Twierdzy. Joe musi je rozpoznać i zniszczyć. Najlepiej spalić. Z następnych słów Autora, Joe dowiedziała się, że jeśli jest rzeczywiście jakimś tam potomkiem (cokolwiek miałoby to oznaczać), to same do niej przylecą. Musi jedynie użyć swojego kryształu, który ma coś wspólnego z patrzeniem. Ciekawe jak mam to zrobić. Zapatrzeć się na motylki na śmierć?- pomyślała sceptycznie Joe, krzywiąc wargi. Dziewczyna nie znała się na magii. Jako mała dziewczynka nigdy nie wierzyła we wróżki, czy skrzaty, a jako nastolatka nie lubiła wampirów, wilkołaków i innych takich bosko przystojnych typów spod ciemnej gwiazdy.
Joe jeszcze raz przekartkowała książkę. Zatrzymała się na portrecie kryształowookiej Utalentowanej, która znów ożyła. Mrugnęła do Joe i wskazała oczami na dół kartki, gdzie zaczęły pojawiać się, tym razem czarne słowa. Były to dwa wersy:

Lusterko w dłonie bierz, 
w Swoje oczy uwierz. 

Joe poczuła, jak następna kartka lekko się wybrzusza i spomiędzy stronic wysunęło się maleńkie, okrągłe lusterko. Joe wzięła je do ręki i popatrzyła na swoje odbicie. Zobaczyła oczy, w których igrały witrażowe kolory i coś jeszcze... Jak prastary ogień, budzącego się do życia smoka. Coś lodowego kłębiło się wokół źrenic Joe, pochłaniając zwykłą szarość jej tęczówek.  Po chwili oczy Joe rozbłysły jasnością, tak jakby dziewczyna dostała nowe spojrzenie. Szklane, wręcz...kryształowe! Joe zerwała się na nogi. Już wiedziała, choć bała się wypowiedzieć to na głos.
Joe działała instynktownie. Nie myślała o tym co robi. Uniosła swoje nowe oczy wysoko, ku sufitowi i spojrzała na falujące w górze morze Secretusów. Zaczerpnęła ze świstem powietrze i rozpostarła ręce.
-Do mnie.-wyszeptała, a jej świszczący głos omiótł całe pomieszczenie cichym sykiem. Sykiem Innych.
Motyle załopotały skrzydłami, kłębiąc się, wzbijając do lotu. Chmara kryształowych owadów otoczyła Joe, błyszczącym kręgiem, a później z dzikim świstem wyleciała przez okna z witrażami, rozpryskując kolorowe szkło we wszystkie strony. Dziewczyna nadal stała, wpatrując się w górę. Joe wiedziała.
I oto, na środku okrągłego sufitu, wsiała mała, złota klatka o drobnych prętach. A w niej trzy piękne, duże kryształowe Secretusy. Było widać, że są niezwykłe. Ważniejsze od reszty. Skrywane.
- Otwórz się.- szepnęła Joe do klatki, a ta z brzękiem, uchyliła swe złote drzwiczki, wypuszczając tajemnice Trzech braci na wolność. Joe zachłannie wyciągnęła ku nim ręce, a one z gracją spłynęły na jej dłonie.  Przysunęła je sobie pod oczy. Każdy motylek miał na skrzydłach wygrawerowana ładną cyfrę: 1, 2 i 3.
Joe wybrała 3.
- Pokaż mi.- rozkazała motylkowi.
I wtedy zobaczyła. Wiele twarzy, migających bardzo szybko, tak iż ledwie mogła zauważyć rysy kolejnych obrazów. Oblicza ludzi migały coraz wolnej i wolniej, aż zatrzymały się na chłopcu. Chłopcu, którego Joe tak dobrze znała. Chłopcu o ciemnych włosach i bursztynowych oczach. Chłopcu z uśmiechem. Przed oczami stanął jej portret Kyla. A później jego twarz się rozwiała, jak dym z dogasającego ogniska. I Joe zobaczyła wysoką postać, w czarnej pelerynie z kapturem na głowie idącą ciemną ulicą jakiegoś miasta pogrążonego w mroku nocy. Joe nie wiedziała twarzy wędrowca, ale podświadomie wiedziała kim on jest. Wędrowiec w końcu doszedł do okazałego domu z wielkim ogrodem. Nie podszedł do drzwi, tylko od razu zniknął pomiędzy drzewami i wypielęgnowanymi klombami. Po chwili pojawił się pod oświetlonym oknem. Zatrzymał się i spojrzał w górę. Kaptur był tak głęboki, iż nawet światło Księżyca nie zdołało ukazać oblicza przybysza. A on nagle skłonił głowę i odbił się od trawnika, łopocząc peleryną. Przeniknął przez okno i razem z Joe stanęli w sypialni. Sypialni chłopca. Sam chłopiec siedział przy biurku i coś czytał. Wyglądał na zmęczonego, miał zakrwawione i lekko załzawione oczy. Najwyraźniej nie zauważył przybycia wędrowca, gdyż nie podniósł głowy.
- Witaj, chłopcze.- chłopak ze strachem podniósł, głowę i Joe dostrzegła błysk bursztynowych oczu. Na widok czarno odzianego człowieka, Kyle zerwał się na nogi. Krzesło na którym siedział z brzękiem upadło na podłogę. Zakapturzony przekrzywił lekko głowę, przyglądając się chłopakowi, podczas, gdy on rzucił się ku drzwiom, chcąc uciec. Przybysz jednak był szybszy. Od niechcenia ruszył, zakrytą płaszczem ręką i zamknął na klucz drzwi. Kiedy Kyle mocował się z klamką, przybysz podszedł do niego, osaczając go w rogu pokoju.
- Kim jesteś!?- krzyknął przerażony chłopak.
- Spokojnie, mój drogi. Wiem ile ostatnio przeszedłeś. Śmierć ukochanej osoby uwalnia wiele emocji. Cierpienia. Jak miała na imię? Lily? - Kyle otworzył jeszcze szerzej oczy. Był tak oszołomiony, że przestał siłować się z drzwiami.
- Czego chcesz?- wychrypiał chłopak.
- Widzisz. Przypominasz mi mnie. Tak, jesteś do mnie bardzo podobny. A wiesz, dlaczego? Otóż tak jak ja, ty bardzo silne odczuwasz. Jesteś wrażliwy na wszelkie emocje, które czynią cię mocnym i słabym jednocześnie. Wiem, że nikt cię nie rozumie, ludzie są ciosani z naprawdę lodowatych kamieni. Ale nie martw się. Jakoś sobie z tym poradzimy. Wystarczy, że podasz mi rękę.- Przybysz wyciągnął ku niemu chudą dłoń ozdobioną wieloma pierścieniami.
 Joe zacisnęła zęby. Błagała w myślach Kyla, aby nie podawał nieznajomemu dłoni. Chciała krzyczeć, uderzyć chłopaka. Wszystko, byleby tego nie robił. Kyle popatrzył dziwnie na wyciągniętą dłoń, później na swoją, przyciśniętą do ciała, a potem...zacisnął palce na ozdobionej dłoni Trzeciego Innego. Wtem zawiał wiatr, chłopak krótko krzyknął i tam gdzie przed chwilą stał, nikogo nie było. Zakapturzona postać wzięła głęboki oddech i ściągnęła kaptur. Joe zobaczyła twarz Kyla. A więc to tak Kyle stał się Innym. Był tylko zwykłym człowiekiem. Stał się tylko ludzką powłoką dla Trzeciego brata! Innego o uczuciach z legendy.
Joe wróciła do rzeczywistości. Secretus Trzeciego barta odbił się od jej dłoni i zaczął krążyć wokół niej, jakby jej strzegł. Joe spojrzała na motylka z wygrawerowaną 2.
-Pokaż mi.- powiedziała do niego.
Joe zobaczyła migające twarze, które pojawiały się coraz wolniej i wolniej, aż zatrzymały się na jasnej twarzy Jakie. Potem Joe ujrzała podobnego czarnego nieznajomego. Był on nieco niższy od Trzeciego Innego. Szedł jakby trochę lżej i bardziej z gracją. Wędrowiec kroczył nocą, przez wąskie uliczki jakiejś biednej dzielnicy. Pod nogami nieznajomego, co chwilę przebiegały bure koty, goniące wielkie, opasłe szczury. Pomiędzy budynkami rozpięte były na sznurkach suszące się, wysłużone ubrania i szara bielizna. Ktoś krzyknął coś w noc, ale nikt mu nie odpowiedział. W pewnej chwili wędrowiec zatrzymał się w ciemnościach, pod schodami jednej z kamienic z czerwonej cegły. Za wielkimi kartonami siedziała skulona dziewczyna, paląc tani, śmierdzący papieros. Uniosła zmęczone oczy, o ciężkich powiekach na stojącego nad nią przybysza, ale wyglądała tak jakby nic ją to nie obeszło. Spuściła głowę i zaciągnęła się petem, wydmuchując olbrzymi, szary kłąb dymu. Gdy spostrzegła, że stojący nad nią człowiek nie odchodzi, rzuciła z papierosem w ustach:
- Josha  nie ma. Wróci w czwartek . Coś przekazać? - miała ochrypły, lekko świszczący głos, o silnym rosyjskim akcencie. Oddychała ciężko. Gdy nie doczekała się odpowiedzi, wstała, otrzepując ubranie. Przybysz zmierzył ją od góry do dołu.
- Co jest? -warknęła Jakie. Miała na sobie skórzane, poprzecierane buty na motor, jeansowe spodnie z dziurami na kolanach i ciemną, krótką kurtkę. Joe pomyślała, ze wygląda, jak rasowa ćpunka. Opowiedział jej słodki, wręcz dziecięcy szczebiot, który brzmiał jak stłumiony przez szybę:
- Witaj, moja droga. Patrzę na ciebie i widzę bardzo inteligentną i mądra młodą kobietę, która marnuje sobie życie. Mogłaś iść na uniwersytet, pamiętasz? Ale ty to zaprzepaściłaś. I gdzie wylądowałaś? Na slumsach Nowego Yorku.- Jakie otworzyła szeroko usta, tak iż pet upadł na mokrą ulice i zgasł.
-Kim jesteś, do cholery?- spytała tak jak Kyle.
- No, tylko bez tych niepotrzebnych słów. Słowa zakłócają ciszę myśli. Pomogę ci stanąć na nogi. Zobaczysz, twój spryt nie pójdzie na marne. Tylko podaj mi dłoń.-  zakapturzona postać wyciągnęła jasną rękę, na której zakołysały się srebrne bransolety.
Joe wiedziała, co się stanie. Jakie przełknęła ślinę, ostatni raz spojrzała za siebie, na obskurne schody i klatkę schodową wymazaną grafity. Ktoś znowu krzyknął w noc. Jakie zrobiła krok i podała dłoń Drugiemu Innemu. Znów świsnęło, Jakie zniknęła, a postać przed Joe uchyliła kaptur ,ukazując światu swoją nową twarz. I tak oto Mądry Inny zdobył swą nową powłokę.
Joe wróciła do pokoju w Twierdzy Innych i puściła Secretusa Drugiego Innego, który tak jak poprzedni motyl, wzbił się w górę i zaczął krążyć nad głową Joe. Pozostał ostatni motylek. Był już Inny o uczuciach, przebrany za Kyla, był już Mądry Inny, z twarzą Jakie. Teraz przyszła kolej na Pierwszego Innego, który nie miał przydomka. Przyszła kolej na Mossa. Joe szepnęła do ostatniego Secretusa:
-Pokaż mi.- ogarnął Joe dziwny ziąb, jakby krew we wszystkich żyłach nagle zamarzła.
            Zobaczyła bladą światłość, jak mgła, która prawie od razu zgasła. A później usłyszała oklaski. Mroczne, złowrogie oklaski, dobiegające z cienia padającego na wejście do okrągłego pokoju. Po plecach Joe przebiegł potężny dreszcz. Dziewczyna nie wiedziała czy z zimna, czy może dlatego, że do pokoju właśnie wszedł Moss, uśmiechając się drwiąco. Szedł wolno, z każdym krokiem klaszcząc coraz wolniej. Podszedł do dziewczyny, pochylił się do niej i wciąż z obłudnym uśmiechem na ustach wyszeptał w jej włosy:
- A więc jednak Josephine. A więc jednak, postanowiłaś umrzeć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz