W srebrnej, lekko przybrudzonej klatce, na
żerdzi, siedział spokojnie, mój czarny ptak. Nie poruszał się, ale widziałam,
jak bystro rozgląda się na boki, dostrzegając szczegóły. Wstałam z jednego z
krzeseł, które znajdowało się w pozornie pustym pokoju o siedmiu
niesymetrycznych ścianach. Gdy przeszłam
koło klatki, czarny ptak uniósł główkę i zakrakał, uderzając bezsilnie
skrzydłami o srebrne pręty. Na jego smukłej szyi zamigotał złoty łańcuszek o
drobnych oczkach. Na łańcuszku kołysała się okrągła zawieszka ze szmaragdem.
Spojrzałam na ptaka, w jego oczy czarne, jak węgiel i zamarłam.
Pamiętałam ten wzrok, pełen zrozumienia i potrzeby bliskości. Oczy mego ptaka
nie miały nic ze zwierzęcia. Były ludzkie. Czarne, ludzkie oczy z dziwnym
błyskiem mrocznych tęczówek. Podeszłam do niego. Znów zakrakał krótko. Brzmiało
to jak prośba: "Otwórz".
Otworzyłam. Myślałam, że ptak odleci, gdzieś
daleko. Uwolni się z tego szarego miejsca, ale zamiast tego on podfrunął nieco
do góry i z gracją i lekkością opadł na moje ramię. Byłam zdziwiona, ale nic
nie powiedziałam. Gdy z ptakiem na ramieniu zrobiłam kolejny krok, coś
się zmieniło. W pierwszej chwili, nie wiedziałam, co mnie zaniepokoiło.
Dopiero, gdy usłyszałam groźnie, otaczające mnie powarkiwania, dostrzegłam
wokół siebie tygrysy. Nie były to jednak zwykłe drapieżne koty. Te były inne.
Zupełnie Inne. Były zrobione jakby ze złota. Ich sierść odbijała promyki
zachodzącego w oddali słońca. Każdy z nich miał po dwie, wielkie głowy, żaden
nie miał oczu, ale za to, c o ś, wyposażyło je w ogromne, kryształowe zęby.
Wszystkie wyglądały, jak wyjęte z najgorszych koszmarów. Tygrysy krążyły wokół
mnie, czekając na odpowiedni moment do ataku. Ptak wbił mocniej szpony w
moje ramię i wzbił się wysoko w powietrze. Miał skrzydła, uratował się.
Powarkiwania tygrysów narastały, a ich złote
ciała zaczynały kreślić wokół mnie coraz ciaśniejszy okrąg. "Pomału,
pomalutku. Nie wolno nam spłoszyć ofiary. Nie, nie, nie. Nie uciekaj, nasza u r
o c z a"
Tygrysy zasyczały, marszcząc makabrycznie
swoje złote pyski i naprężyły się całe, gotowe do skoku na mnie. Byłam
przerażona, sparaliżowana. Nie miałam dokąd uciec, gdzie się skryć...
Nagle zerwał się mocny wiatr, który porwał do
góry moje włosy, wszystko mi zasłaniając. Wiał coraz mocniej i mocniej,
krzycząc i świszcząc tysiącami głosów. Zacisnęłam powieki i upadłam na kolana.
Wtem wszystko ustało. Skończyło się tak nagle
jak się zaczęło. Pomału otworzyłam oczy i podniosłam się z ziemi. Byłam sama.
Zupełnie sama. Nie było krwiożerczych złotych tygrysów i mojego hebanowego
ptaka. Gdy się rozejrzałam, wokoło mnie także nie było n i c. Znajdowałam się w
bezkresnej pustce, bieli. Nie wiedziałam gdzie jest podłoga, a gdzie jest
sufit. Bezradna opuściłam luźno ramiona i westchnęłam. Od jasności rozbolała
mnie głowa. Nie pamiętałam już jak to jest, stać w takim blasku.
W pewnej chwili gdzieś daleko, daleko przede
mną na horyzoncie zamajaczył malutki, ciemny punkcik, który pomału rósł. Nie
wiedziałam czy się bać czy może się cieszyć, więc po prostu wpatrywałam się w
ciemny punkcik, który z czasem, stał się ludzkim kształtem, idącym w moim
kierunku.
W końcu stanął przede mną. Wyższy niż go
pamiętałam. Silniejszy niż go pamiętałam. Pewniejszy siebie niż go pamiętałam.
Zupełnie odmieniony.
Wysoki, postawny, z odsłoniętymi
przedramionami, oszpeconymi licznymi bliznami, które już dawno zagoiły się na
dobre. Patrzył na mnie intensywnie, swoimi czarnymi oczami, mojego ptaka.
Uśmiechał się. Uśmiechał się szczerze i z miłością.
- Joe.- szepnął czule w moje ucho. - Hej, Tom.- uśmiechnęłam się wesoło, pociągając nosem, bo jedna malutka, wredna łza załaskotała mnie pod powieką.
- Przepraszam, że cię wtedy zostawiłem. Byłem zwykłym tchórzem, zwykłym dupkiem.- mówiąc to, przyciągnął mnie lekko do siebie i zatopił twarz w moich włosach.
- Nie mów tak. To nie twoja wina. Moss potrafi siać strach i zwątpienie.- broniłam go. On na te słowa przylgnął do mnie jeszcze mocniej. Teraz był bardzo silny.
- Moss. Mówisz o nim jak o starym dobrym znajomym. Co on z ciebie zrobił?- Tom westchnął. Pewnie znów bezgłośnie, w myślach obwiniał się za tamtą słabość.- Nie martw się. Wyciągnę cię stamtąd. Już niedługo.- Tom odsunął się ode mnie i popatrzył mi w oczy.
- Joe, to nie jest zwykły sen. Rozmawiasz teraz ze mną n a p r a w d ę. Słuchaj, Joseph dał ci pewną rzecz, którą jak już pewnie wiesz, musisz chronić i strzec, jak największej tajemnicy. Od tego zależy życie nas wszystkich. Wszystkich. Nie bój się. Po prostu słuchaj. Gdy się obudzisz weź to i potrzyj kamień. Potrzebujemy t e g o. Znajdziesz t o w ich Twierdzy. Ukryli t o bardzo dokładnie, ale my też mamy swoje sposoby. - uśmiechnął się łobuzersko.- Rozumiesz?
- Tak, rozumiem.- odparłam, choć w głębi serca, nie rozumiałam z tego nic a nic. Dlaczego Tom nie powie mi teraz co to jest?
- Zaraz się dowiesz.- powiedział chłopak, nachylając się do mnie.- Masz piękne oczy Joe. Jaśnieją w i c h mroku- to mówiąc nachylił się jeszcze trochę i złożył na moim policzku delikatny pocałunek.- Już niedługo się spotkamy. Do zobaczenia w domu.
Tom rozpłynął się w powietrzu. Zawiał mocny
wiatr i mrugnęłam, a gdy znów otworzyłam oczy, zobaczyłam ciemny, gruby
baldachim ogromnego łoża w mojej sypialny.
Joe znów była w Twierdzy Innych i wcale jej to
nie odpowiadało. Dużo bardziej wolała być z Tomem w tamtej bezkresnej jasności,
niż w tym eleganckim, chłodnym, kamiennym zamczysku, w którym wszystkie ściany
mają uszy, a po ciemnych katach rozchodzą się podejrzane szepty. Wcześniej tego
nie zauważała, była wręcz głucha na oczywiste znaki obecności w twierdzy Kogoś
jeszcze. Po rozmowie z Josephem, Joe w końcu usłyszała ich skrzeczące głosy,
zauważyła ich ciężkie spojrzenia. Nie miała pojęcia, jak mogła być przez tak
długi czas głucha i ślepa!
Joe przez chwilę po prostu leżała w swojej
ciepłej, wygrzanej, po śnie, pościeli. Miała jeszcze wolny, głęboki oddech,
który bardzo lubiła. Czuła się w wtedy taka lekka i wręcz nietykalna.
Zawieszona pomiędzy jej sennym światem, a mroczną rzeczywistością. Rzeczywistością,
w której jest więźniarką, mieszkającą w ogromnym zamku, jedzącą wykwintne
potrawy. Więźniarką ubraną w cudne suknie i otoczoną miłymi twarzami,
potężniejszych od niej.
Joe wstała i przeszła na palcach przez całe
pomieszczenie zacienione wielkimi kotarami. Wiedziała, że musi wydawać się spokojna,
opanowana. Musi wyglądać, tak jak zawsze i nic poza tym. Podeszła do wielkiego,
pozłacanego manekina, który ubrany był w jej wieczorową suknię, w której
paradowała wczorajszej nocy. Cały czas czuła na sobie ich natarczywe
spojrzenia. Obserwują ja. Ciągle ją obserwują. Otaczają ją, jak złote tygrysy
ze snu. Joe przełknęła ślinę i z bijącym sercem pogładziła tył gorsetu sukni.
Wczoraj wygoniła służącą, która chciała jej pomóc ściągnąć strój. Z jej pomocą
Joe za dużo by ryzykowała. Sama też sobie poradziła, prawie się dusząc, przez
to, że próbowała zedrzeć z siebie nie do końca rozsznurowany gorset. Teraz,
stojąc przy kreacji, była pewna, że wygląda właśnie jakby podziwiała piękne
hafty w fali talii. Jakby wspominała te wszystkie tańce i zabawę wczorajszej
nocy. Joe z trudem zdobyła się na lodowaty uśmiech, dla przyczajonej,
diabelskiej widowni.
W końcu jej palce natrafiły na zimny przedmiot,
zaczepiony o zaciągniętą złotą nitkę. Joe musi być spokojna. Delikatnie
podważyła przedmiot i drżąca dłonią złapała chłodny metal. Zacisnęła na nim
palce. Na szczęście to co trzymała nie było duże. Niespokojnie odsunęła dłoń od
sukni i pomału wróciła do łoża. Teraz musiała spokojnie pomyśleć. Myślała,
zaciskając palce na podarowanym przedmiocie Nie było to proste. Zdawało jej
się, że słyszy wokół siebie ochrypłe szepty:" O czym ona myśli? Co ona tak
skrywa? O czym ona wie?".
Joe popatrzyła z nienawiścią po kątach. Chciała
ich zabić, zgładzić, unicestwić. Za to wszystko, co jej zrobili. Jej samej jak
i jej rodzinie. A od niedawna, do rodziny zaliczali się również Cleo, Joseph,
Tom i reszta Kręgu, ponieważ wbrew wszystkiemu nie zostawili jej. Cały czas
szukali małej luki, niedopatrzenia w idealnym świecie Innych. I teraz pojawiła
się szansa. Szansa, której Joe nie może zaprzepaścić.
Joe wstała i z zaciśniętą, wojowniczo dłonią
wybiegła bezszelestnie ze swojej sypali. Ona już wiedziała. Wiedziała, gdzie
będzie bezpieczna, gdzie nie będzie cieni. Gdzie nie będzie mroku. Gdzie będzie
jasność, której te demony tak bardzo się boją. Biegła, z zaciętą miną, w swojej
cienkiej, białej koszuli nocnej i hebanowych, skłębionych włosach.
Wspięła się po marmurowych schodach. Jednych,
drugich. Wciąż tylko wyżej i wyżej, ku niebu. Nie spotkała po drodze nikogo, a
za sobą nie słyszała ani syków ani szeptów. Tak jakby Inny już wiedzieli, że są
przegrani. Skończeni.
Ostatkiem sił pokonała milionowy, piękny, śliski
schodek i weszła w krąg srebrnej poświaty. Uśmiechnęła się. Już kolejny
raz. Sama do siebie. Joe znajdowała się w ogromnej, jasnej szklarni o szklanej
kopule, po której pięły się jasnozielone pędy roślin. To tu, wśród
różnokolorowych kwiatów i niebiańskich zapachów mogła czuć się bezpieczna.
Żadna istota cuchnąca siarką nie mogłaby tu wejść. Moss, któregoś dnia zbudował
to miejsce tylko dla Joe, widząc jak dziewczyna nie może znaleźć kąta dla
siebie wśród gustownych pomieszczeń pachnących wypastowaną skórą i alkoholem.
- To jest miejsce tylko dla ciebie, Josephine. Nikt tu nie wejdzie, ani stąd
nie wyjdzie, bez twojej zgody.- Joe wspomniała jego słowa z nuta ironii.
Przekroczyła próg szklarni i skierowała się do
najbardziej skrytego zakątka pomieszczenia wśród olbrzymich, białych dalii.
Usiadła skulona i rozchyliła, lekko zdrętwiałe palce, zaciśniętej dłoni. Oczy
jej zalśniły. Poznała go od razu. Na wyciągniętej ręce spoczywał szmaragdowy
wisiorek. Identyczny, jak ten, który miał na szyi jej senny ptak. Potrzyj
kamień. Joe przypomniała sobie słowa Toma.
Przybliżyła wisiorek do twarzy, a potem potarła
zielony kamień opuszką kciuka. Joe zdawało się, że na ułamek sekundy w miejsce
kamienia wstąpiła zielona tęczówka oka. Klejnot mrugnął, odbił inteligentny
błysk, jakby ktoś po drugiej stronie uchylił lekko drzwi, sprawdzając nieufnie
kto zakłóca mu spokój.
Nagle wisiorek zachybotał się i wystrzelił w górę,
wirując z zawrotną prędkością. Szmaragd rozbłysła milionami odcieni zieleni,
spawając, że Joe poczuła się jak w zaczarowanym, dobrym lesie magii i dziwów.
Migające światła zalśniły, zafalowały i zniknęły, zabierając z powrotem do wisiorka
nie tylko swoje zielenie, ale także wszystkie kolory kwiatów i roślin, a także
srebrną, migotliwą poświatę. Joe poczuła się jakby znajdowała się w kartce z
niedokończonym szkicem, jakiegoś zapomnianego artysty. Wszystkie kwiaty,
wszystko co się wokół niej znajdowało, było białe z lekkim, szarym zarysem
kształtów. Tylko magiczny wisiorek ze snu nadal złocił się nad jej głową,
rozpraszając swój słoneczny blask po płatkach dalii. Joe spróbowała go
dosięgnąć. Była pewna, że teraz, gdy tyle się wydarzyło Moss coś wyczuł. Wiedziała,
że nie jest taki głupi.
W pewnej chwili wisiorek zakołysał się w powietrzu. Zabrzęczał, jakby w
środku coś się kotłowało i nagle ze świstem wystrzelił w stronę Joe jakiś
ciemny, mglisty kształt. Dziewczyna zakryła sobie usta ręką, tłumiąc krzyk i
czym prędzej schowała się, za wyblakłe, duże liście białego kwiatu tuż koło
niej. Siedziała tam jakiś czas, próbując wytłumaczyć sobie to wszystko.
Poukładać sobie to co wiedziała, co czuła, czego się bała i czego pragnęła
najbardziej. Czuła w sobie chaos, czuła kołtuniące się w niej emocje. Nie
lubiła tego. Zamknęła oczy. Gdy się uspokoiła zaczęła nasłuchiwać. Nic się
nie działo, wokół niej panowała grobowa cisza. Może Moss to jednak skończony
idiota? Joe przełknęła ślinę i z dusza na ramieniu wychyliła się zza
rośliny.
Nie było już wisiorka. Zniknął. Na jego miejscu,
w powietrzu wisiał mglisty, niewyraźny szary wilk z żółtymi, świdrującymi
oczami. Wpatrywał się w nią. W Joe. Wilk był ogromny, z długą, gładką sierścią.
Stał spokojnie i dumnie. Na jej widok nie obnażył zębów, skinął jedynie głową.
Jakby na powitanie.
- Podejdź, moje drogie dziecko.- przemówił ciepło wilk, jak dziadek do
swojej ukochanej wnuczki. Jego głos był spotęgowany, głęboki, jakby zawierał w
sobie inne głosy, łączące się w coś o wielkiej mocy. Joe nie była w
stanie się ruszyć. Trzęsły jej się ręce, a oddech znów przyspieszył, jak
dawniej. Gdy się bała. Wilk to zauważył. Szczeknął krótko, co zabrzmiało jak
śmiech: - Kochanie, nic ci nie zrobię. Nie widzisz, że nie jestem prawdziwy?- wilk z pewnością nie wyglądał realnie z zwichrowanymi konturami, rozwiewanymi po całej szklarni cienkimi białymi smugami
- Nie rozumiem.- rzuciła niepewnie Joe.
Widziała już różne rzeczy, mniej lub bardziej
mroczne, ale nigdy nie spotkała się z czymś takim. Nie wiedziała nawet jak
nazwać to co widzi. Czy jest to dobre czy złe? Joe zauważyła, że wiele rzeczy
jest dla niej jeszcze tajemnicą. Nieznanym.
- Oczywiście, że nie rozumiesz. Ale ja tu jestem, by ci wszystko wytłumaczyć
i wyjawić najskrytsze sekrety skrywane od wieków przez Innych.- Joe zmarszczyła
brwi. Skąd ten cień wielkiego szarego wilka może wiedzieć cokolwiek o jej
Innych?- Moja Joe, chyba nie myślisz, że jesteś pierwszą osobą porwaną przez te diabelne istoty?- najwyraźniej wilk potrafił także czytać w myślach. Świetnie-pomyślała z sarkazmem Joe. Wilk, w odpowiedzi na jej myśli odsłonił w lekkim uśmiechu trzy rzędy białych, ostrych zębów, co skutecznie uciszyło Joe.
- Opowiem ci o wszystkich nieszczęśnikach, których zapragnęli Inni. wszystkich zniewalanych przez wieki, dla ich czystej rozrywki oraz po to by poszerzać swoją plugawą władzę. Wiem o tym wszystko. A to wszystko może cię uratować.- tu wilk przerwał i wpatrzył się intensywnie w szare oczy Joe.- To jak będzie? Słuchasz?- spytał rzeczowo i poważnie.
- Słucham, powiedz mi co wiesz.- zgodziła się Joe, zaciskając usta. Wilk z zadowoleniem wymalowanym na szarym pysku przysiadł na tylnych łapak.
Joe po raz ostatni spojrzała na białe wejście do
szklarni. Było zasłonięte, szczelnie przez białe, papierowe pnącza, które
stworzyły dla niej coś w rodzaju żywopłotu. Nikt tu nie wejdzie. Moss to
jednak konkretny debil -pomyślała, kryjąc lekki uśmiech we włosach.
Coś widzę, że lubisz heban (:
OdpowiedzUsuńA rozdział jak zwykle fajnie się czyta :D
A ja wiem, czy lubię? Może podświadomie+D.
OdpowiedzUsuń