W Twierdzy Innych czas był inaczej pojmowany. Nie
istniał jako bariera możliwości, ale jako oddzielna przestrzeń, zupełnie
oderwana od życia Innych. Życia Joe. Stojąc przed swoim pięknym portretem,
patrząc w swoje kryształowe, nie szare, oczy Joe zrozumiała. Ma 17 lat. Od roku
przechadza się po ogromnych salach i korytarzach, ubrana w ozdobne suknie,
bierze udział w wystawnych kolacjach, balach. Żyje wśród zamaskowanych,
tajemniczych istot w ludziach skórach. Istot niezwykle miłych, uprzejmych i
hojnych, obdarowujących ją drogimi prezentami. Od roku nie widziała swojej
rodziny, nie rozmawiała z nimi. Skrycie chowała w sercu ich obrazy, ale
zauważyła, że z czasem ich twarze wyblakły jak stare, przedwojenne
zdjęcia, na dnie nieotwieranej szuflady.
Ktoś dotknął zimną dłonią, jej nagiego
przedramienia. Joe odwróciła głowę w tamtą stronę. Zobaczyła twarz, częściowo
osłoniętą przez burzę blond tlenionych, prawie białych włosów. Jakie
uśmiechnęła się do niej delikatnie, tymi swoimi cienkimi ustami, jak zawsze
pociągnięte czarną, lekko błyszczącą szminką. Przesunęła chłodnymi palcami po
jej skórze i lekkim gestem palca wskazującego, uniosła wyżej brodę Joe.
Uśmiechnęła się szerzej, ukazując rząd pozłacanych zębów.
Jakie nigdy nic nie mówiła. Chyba nie umiała. Nie
przeszkadzało jej to jednak w porozumiewaniu się z resztą domowników. Joe
przesiadywała godzinami w ogromnym salonie, z wielkim kominkiem w rogu,
słuchając niemych opowieści Jakie, ukazywanych Joe za pomocą dłoni i min. Joe
bardzo lubiła Jakie, choć nigdy jej tego nie powiedziała. Wciąż pamiętała, jak
Jakie zagrodziła jej drogę…
- Ślicznie wyszłaś, moja droga. Ładnie ci w farbie.- zażartował Moss, który
pojawił się znikąd. -Widzisz, śmiem twierdzić, że na tym portrecie twoje oczy
są jak dwa kryształki. Prawda, Jakie? - Jakie dotknęła swojego diamentowego
kolczyka i wystawiła elegancko mały palec, jakby piła angielską herbatkę z
niewidzialnej filiżanki. - Racja. diamentowe.- zgodził się Moss. - Ale to nie koniec atrakcji na dziś. Wieczorem odbędzie się cudowna kolacja. zaprosiłem paru s p e c j a l n y c h gości...... Ucieszysz się, kochana.- Inny uśmiechną się tajemniczo i wyszedł, sunąc spokojnie i bezszelestnie.
- No to trzeba cię przygotować, nie Jakie? Moss najwyraźniej dał nam wolną rękę. - stwierdził Kyle, biorąc Joe pod rękę.
- O, nie. Nie lubię, gdy mówisz takim tonem.- Joe zmarkotniała. Ostatnim razem, gdy Moss umył ręce od ubioru Joe, dziewczyna wyglądała jak gotycka laleczka z przezroczystą skórą i napuszonymi włosami, pełnymi opalizujących pereł. Połączona inwencja twórcza Jakie i Kyla oraz paru przypisanych jej służących.
- Nie bój się, dzisiaj będziecie miały z Jakie babskie malowanie. Ja wam nie będę przeszkadzał. - zarzekł się Kyle, oddając ramie Joe, blond dziewczynie, która roześmiała się bezgłośnie.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi sypialni Joe,
dziewczyna już wiedziała, że to nie będzie łatwa przeprawa. Joe została
usadowiona na fotelu przed ogromną toaletką z kości słoniowej i unieruchomiona
spojrzeniem swojej towarzyszki. Zaczęły się tortury. Joe zaczęto szarpać za
włosy, układając z jej czarnych kosmyków prawdziwe dzieła sztuki. Jej twarz
stała się prawdziwym płótnem, gdy Jakie nakładała na jej policzki kolejne
warstwy kolorów, sprawiając, że Joe wyglądała na parę lat starszą i do tego
niezaprzeczalnie piękną. W końcu Jakie wyprostowała się, a Joe mogła przejrzeć
się w lustrze. Była ładna. Bardzo ładna. Miała gładkie, wysoko spięte w luźny
kok włosy. Dodatkowo fryzurę przytrzymywał srebrny grzebień, wysadzany jasnymi,
drogimi kamieniami. Za sprawą klejnotów w włosach, jej oczy, o długich rzęsach,
rozbłysły jakimś nowym, nieznanym blaskiem, rozjaśniając twarz dziewczyny. Usta
miała jasne, nie przesadnie umalowane. Już nie popękane, ale zadbane i
jedwabiście gładkie.
- Jakie, jestem pod wrażeniem. Naprawdę.- pochwaliła Joe. Jakie tylko się
uśmiechnęła i skromnie wzruszyła ramionami, jakby wykonane przez nią dzieło
sztuki, nie było wcale czymś nadzwyczajnym.
Teraz przyszedł czas na prawdziwe tortury, bo oto
przed Joe stanął manekin ubrany w wytworną, wiktoriańską suknię z ciężkim
gorsetem, który już za parę minut miał wylądować na drobnych biodrach Joe.
Dziewczyna ze strachem przełknęła ślinę.
- Wiesz, sama nie wiem. Jakoś siebie w tym nie widzę.- popatrzyła nieśmiało
na Jakie. Ta jednak lekceważąco machnęła dłonią o długich, złotych paznokciach
i zabrała się do ściągania kreacji z manekina.
Po paru minutach Joe miała na sobie piękną,
ciemną spódnicę z wieloma koronkami i falbanami i właśnie cierpiała,
niemiłosiernie pozbawiana tlenu przez Jakie, która zmagała się ze szwami
gorsetu. Joe od razu znienawidziła tę suknię. Nie polubiła jej nawet, gdy
ujrzała siebie, w pełnej krasie, wyglądającą jak królowa, w odbiciu wielkiego
lustra. Gdy ubrała czarne pantofelki, wyszła ze swojej sypialni. Jakie, została
w środku, żeby się przebrać. Stojąc przy białym filarze u szczytu schodów,
usłyszała za sobą ciche gwizdnięcie, pełne aprobaty. Odwróciła się z trudem,
gdyż gorset był naprawdę ciasny. Ujrzała zbliżającego się w jej kierunku, Kyla
ubranego w ciemny, pasujący do jej stroju, smoking. Chłopak uśmiechał się
wesoło. Podszedł do niej i wziął ją za rękę.
- Wyglądasz olśniewająco.- oświadczył wpatrując się w jej oblicze. Joe
prawie utonęła w bursztynie jego oczu.- Dzięki, ty też, całkiem nieźle. Nie olśniewająco, ale całkiem nieźle. - odpowiedziała Joe uśmiechając się do niego, najładniej jak tylko potrafiła. Nie odczuwała stresu przed kolacją. To tylko dobre jedzenie i mili ludzie. Ludzie...
Z sypialni Joe wyszła Jakie, ubrana w szeroką,
zwiewną, karmelową sukienkę. Joe zauważyła, że jej gorset wygląda na dużo
wygodniejszy i lżejszy.
- Panienki gotowe?- spytał szarmancko Kyle. Obie z Jakie kiwnęły głowami.-
No to w drogę.- oświadczył chłopak, ofiarowując obu swoje ramiona, uśmiechając
się przy tym zabójczo do Joe.
Cała trójka zeszła po długich schodach do
wielkiej, długiej sali z przepięknych, dębowym stołem. To tam, wśród miliona
długich świeczek, zawsze odbywały się najwystawniejsze uczty. Joe, Kyle i Jakie
weszli do środka. Oblał i ciepły blask płomieni świec, tańczących na ścianach.
Moss już na nich czekał, siedząc przy na wpół zastawionym stole. Zabawiał
rozmową gości. Joe popatrzyła po ich twarzach. Nagle świat się zatrzymał. Wokół
Joe zrobiło się całkiem cicho, a ciepły blask świec przygasł. Wśród całkowicie
nieznanych gości w przepięknych kreacjach siedziało tych dwoje. Niepewni,
uważni i spostrzegawczy. Jak owce wśród stada wilków, w każdej chwili gotowe do
ucieczki. Moss oderwał się od rozmowy z jakąś elegancką damą, która cały czas
się szeroko uśmiechała. Wstał i rozłożył ręce, jak ojciec witający dzieci.
- Witaj, Josephine. Mam nadzieję, ze podoba ci się m ó j prezent!
Wszystkiego najlepszego, urocza! - Moss usiadł, a gwar rozmów rozbrzmiał na
nowo. Jednak ich sens nie interesował Joe. Dziewczyna cały czas wpatrywała się
w pociągnięte strachem oblicza Cloe Spencer i Josepha Jonesa.
No, widzę, że ruszyło do przodu. Czekam na następny (:
OdpowiedzUsuńDzięki +D. Postaram się.
OdpowiedzUsuń