Cleo nie wiedziała jak dużo czasu zabrał im Moss.
Godzinę? Dwie? Może nawet cały dzień. Gdy mroczny czar Innego odszedł w niebyt,
opuszczając chłodem koniuszki jej palców, Cleo wstała chwiejnie i popatrzyła po
członkach Kręgu. Każdy po kolei budził się z sztucznego odrętwienia
spowodowanego czarnym zaklęciem Mossa. Mrugał i rozglądał się wokół z twarzą
ściągnięta strachem i zdziwieniem. Każdy poruszał palcami, sprawdzając czy jest
już na pewno po wszystkim i nic nie pozbawi ich władzy nad ciałem i umysłem.
Po prawej stronie Cleo, Ling z twarzą zasłoniętą
częściowo przez kolorową grzywkę, próbowała ukryć, staczającą się po jej
policzku przejrzystą łzę. Jej twarz była spokojna, cicha, tylko ta samotna,
jasna kropla, mały słony kryształ, odkrywał wszystko to, co Cleo ujrzała
dopiero po chwili. Krzesło po jej lewej stornie było puste. Rozejrzała się po
całym pomieszczeniu. Nigdzie nie zauważyła twarzy brata. Spojrzała na ostanie
miejsce w Kręgu. Krzesło z mosiężnym 7 także było puste i zimne. Obróciła się w
miejscu, najbardziej w świecie chcąc ujrzeć ciemną, mroczną twarz szarookiej
Joe. Cleo przełknęła ślinę. W jej sercu pojawiła się wątpliwość, zakiełkował strach.
Popatrzyła na krzesło, na którym siedziała Ramona, z jedna nogą założoną
na druga i miną obrażonego dziecka. Ich oczy się spotkały.
- Wiedziałam, że z tą małą będą same kłopoty. Od razu zastrzegam, że się w
to nie mieszam. Wolę mieć głowę.- to mówiąc wstała, wygładziła swoją białą
sukienkę i zniknęła, uśmiechając się ironicznie i złośliwie . Rozpłynęła się w
powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie skrzącą się leniwie białą mgiełkę.
Uciekła. Może to i lepiej-pomyślała Cleo.
Ktoś stanął za nią i dotknął delikatnie jej
ramienia. Dobrze znała ten dotyk. Odwróciła się w miejscu, chcąc ujrzeć w
twarzy Josepha spokój i opanowanie. Zawiodła się jednak. Oblicze jej ukochanego
było zachmurzone i twarde, ściągnięte w skupieniu. Jego wyblakłe przez Talent
oczy odszukały jej spojrzenie. Cleo nie potrafiła z nich nic odczytać.
- Powiedz coś.- wyszeptała objęta jego ramionami. - Chodź poszukać Toma.- odpowiedział pozornie opanowany Joseph. Cleo czuła jednak jak jego palce zaciskają się na jej luźniej koszulce.
- A co z Joe?- spytała.
Joseph nie odpowiedział.
Nikt już ich nie opuścił. Na słowa Josepha, Ling
i Two ramię przy ramieniu, bez zwłoki, ruszyli ciemnym korytarzem. Tych dwoje,
choć tak różni, byli dla siebie jak brat i siostra. W cieniu korytarza, co
chwilę na siebie zerkali, chcąc upewnić się, że drugie wciąż tu jest. Całe i
bezpieczne.
Cała czwórka doszła w końcu do piwnicy. Stojąc w
zimnym pomieszczeniu, Cleo usłyszała dziwny, ostry brzęk, który co chwilę to
ustawał to znów rozbrzmiewał gdzieś w górze, przy suficie. Dziewczyna
popatrzyła z niepokojem na Josepha. Ten tylko pokręcił głową i ruszył po
drewnianych schodach, na górę.
Gdy Cleo stanęła w swoim domu oceniła, że jest
noc. Za oknami rozlewała się bezgraniczna pusta czerń, przecinana przez
migające w oddali diamentowe blaski nieosiągalnych gwiazd. Nagle domową ciszę
przeszył syk tłuczonego szkła.
Cleo niewiele myśląc, nie czekając na pozostałych,
nie patrząc na Josepha, ruszyła biegiem korytarzem, wiedziona dźwiękiem
szklanych odłamków, uderzających o podłogę. Nie wiedziała dlaczego, ale musiała
sprawdzić, kto lub co robi ten hałas. Nadzieja, nadzieja… Przebiegła przez dom
i stanęła w progu jej małej kuchni, w której tyle razy eksperymentowała z
różnymi przepisami.
W pierwszej chwili nie poznała postaci stojącej w
kuchni, oświetlonej od tyłu przez srebrne światło Księżyca. Najpierw pojawiła
się panika. Jej mięśnie cały czas były napięte, gotowe do ucieczki, ale nic się
nie działo. Ciemny kształt nadal stał w miejscu z rękami luźno opuszczonymi
wzdłuż tułowia. Nadzieja, nadzieja...
- Joe?- spytała zdławionym głosem. Odpowiedział jej pełen bólu i żalu jęk,
podobny do wycia zranionego zwierza. Cleo coś tknęło i zaświeciła światło.
Na środku kuchni stało widmo jej brata. Tom miał
zapadnięte oczy i woskowy odcień skóry człowieka chorego, włosy zasłaniały mu
pół twarzy, a pomiędzy nimi można było dostrzec szaleńczy błysk czarnych oczu.
Po jego rękach spływały kroplami burgundowe wstążki krwi.
- Tom!- wrzasnęła Cleo i rzuciła się w stronę rannego brata.
Pod jej wysokimi butami coś zachrzęściło
nieprzyjemnie. Popatrzyła w dół. Po podłodze walały się szczątki szklanek,
kieliszków i innych szklanych przedmiotów. Kuchenne szafki były pootwierane. To
ich zawartość leżała teraz smętnie na kuchennych płytkach. To ich zniszczona,
szklana, bezwartościowa zawartość zmieszała się z połyskującą czerwienią,
cenną krwią jej brata.
Nie zważając, na ostre odłamki dziewczyna
podeszła do Toma i wzięła go w ramiona. Chwyciła kuchenny ręcznik i ściągnęła z
siebie jasną bluzkę. Obwiązała nimi nowe rany Toma. Te stare, cięte z żalu
żyletką sprawiały, że w Cleo odżyły mroczne wspomnienia. Z piersi Toma wyrwał
się kolejny długi jęk, tym razem wzmożony przez jego ciche łkanie. Cleo
szybko obtarła, wszystkie jego łzy i mocno przytuliła brata.
- Zostawiłem ją. Zostawiłem. Rozumiesz? Jak mogłem, tak po prostu odejść?!
Jezu, jak?!- wrzasnął w pewnym momencie. Cleo przestraszyła się i
odsunęła lekko. Zobaczyła twarz Toma. Wyglądał jak obłąkany. - Ciiiiii, spokojnie, już dobrze. - spróbowała go uspokoić, ale osiągnęła odwrotny skutek. Pod Tomem ugięły się kolana i chłopak bez sił opadł na szklany, ostry dywan.
- Cleo, ja ją zabiłem. Już jej nie ma. Bo to ja ją zabiłem. Zabiłem. Zabiłem.- zawodził chłopak, kryjąc twarz w okaleczonych dłoniach.
Cleo nie wiedziała co zrobić. Stała tak z
cierpiącym bratem przy nogach.
- Cleo, zostaw mnie samego z Tomem, proszę.- To Joseph stał w progu kuchni,
a obok niego, trzymając się za ręce stali Ling i Two. Oboje śmiertelnie
wystraszeni, ale nieruchomi. Skinęła tylko głową i nie oglądając się na Toma
wyszła z pomieszczenia. ***
Od kiedy Ona odeszła, minęło trochę czasu.
Nikt nie wiedział tak naprawdę ile. Nikt tego nie liczył. Z pewnością nie Cleo.
Cleo sama nie wiedziała jak sobie z tym poradzić. Nie wiedziała czy to z nią
jest coś nie tak, czy może wszyscy wokół są dziwnie uodpornieni na porwania
przez Innych. W każdym razie po jakimś czasie, który był chyba najtrudniejszym
okresem w życiu Cleo, nawet Tom zaczął jeść, rozmawiać. Jej brat wyrzucił
także żyletki, które skądś wygrzebał. Od niedawna przesiadywał w bibliotece,
czytając wielkie, stare księgi. Cleo wiedziała, że czegoś usilnie szuka, ale on
sam utrzymywał, że czytanie pozwala mu zapomnieć o wszystkim. Zapomnieć o Niej.
Dziewczyna wiedziała, że kłamie. Co nocy krzyczał przez sen Jej imię…
Także Jej ojciec nie dawał im spokoju. Co chwilę
ich nachodził, przepytując, wraz z policjantami, o swoją córkę. Co jednak Cleo
miała mu powiedzieć? Że wie, gdzie ona jest? Przecież, nie wiedziała. Że wie
czy żyje? Cleo nie mogła go zapewnić, że tak. Cloe nic nie mogła. Nie mogła dać
mu nawet nadziei.
Tego dnia Cleo siedziała na szerokim parapecie w
salonie. Była pogrążona w jakiejś osiemnastowiecznej powieści romantycznej,
która zupełnie jej nie leżała. Mimo to, trzymając się swojej żelaznej reguły,
miała zamiar przebrnąć przez te wszystkie cięte riposty i pomysłowe intrygi, by
usidlić kolejnego bogacza. Na fotelu przed nią siedziała Ling, szkicując
oglądającego kreskówki Two. Nikt nic nie mówił. Słychać było tylko cichy szmer
telewizora i zamaszyste ruchy Ling, kreślące czarne linie na kartce. Jest tak,
jakby nigdy nic się nie wydarzyło-pomyślała Cleo, zerkając na Ling i Two, znad
powieści. Jest tak, jakbyśmy nigdy Jej nie spotkali. Pozornie dobrze. Pozornie.
Nagle w wąskim korytarzu pojawiła się sylwetka
Josepha. Od kiedy t o się wydarzyło jej ukochany nie był już rozluźniony,
wesoły i pogodny. Razem z Tomem połączył ich wspólny cel, który tylko oni
znali. Także Joseph skrzętnie strzegł tajemnicy Toma. Cleo cierpiała
przez tę przemianę. Bała się, co będzie.
Gdy podniosła po raz drugi oczy znad arcynudnej i
przewidywalnej książki zaskoczył ją lekki, swobodny uśmiech jej narzeczonego.
Joseph nachylił się do niej i delikatnie ujął jej dłoń. Gdy zbliżył swoją twarz
do twarzy Cleo, dziewczyna zauważyła dziwny błysk w jego niewidzących oczach.
Nachylił się do niej jeszcze bardziej i wyszeptał:
-Mam pomysł.
***
Tom i Joseph zdradzili Cleo i reszcie obecnego
Kręgu niewiele. Jednak, nawet to niewiele satysfakcjonowało Cleo. Joseph
znalazł w starych zapiskach jednego z Przodków, pewne zapiski, które mogą pomóc
w uratowaniu Joe. Tak, Joe. To o nią cały czas chodziło. Nikt o niej nie
zapomniał, nikt się od niej nie odwrócił. Nikt, a już na pewno nie Tom. Ona wciąż
była dla nim wszystkim.
Jej brat cały czas szukał choć małej luki,
haczyka, który mógłby wykorzystać, by odebrać Innym Joe. Od paru tygodni mocno
wierzył w to, że jego ukochana Joe jednak żyje.
I Tak Joseph i Tom, a później i Cleo wraz z Ling
i Two zagłębili się w księgach i zapiskach o Innych.
***
Nadeszła zima. Szara, rozmokła zima. Śnieg w ich
stronach to rzadkość. Także i tym razem nie było inaczej. Siedzieli w piątkę,
grając w Monopoly. Joseph bezapelacyjnie wygrywał. Cleo stwierdziła, że
jej narzeczony to urodzony biznesmen. Teraz uśmiechał się, patrząc jak Ling
wysupłuje z zastawów gotówkę, za stanięcie na polu, z jego wielopiętrowym
hotelem. Tom siedział naprzeciwko Cleo z podwiniętymi rękawami bluzy.
Jego żylaste, silne przedramiona pokryły prawie całkiem zagojone blizny. Miał
trochę rozbiegany wzrok, ale także się uśmiechał, widząc jak Ling bankrutuje i odpada
z gry. Pomału wszystko wracało do normy. Cleo wstała.
- Idę zrobić kakao. Chce ktoś? - Ling podniosła rękę.
Dziewczyna poszła do kuchni, której płytki były lekko
popękane, od potłuczonych szklanek. Po ataku Toma, trzeba było kupić nowe
szkło. Cleo otworzyła szafkę i wyciągnęła z niej dwa duże kubki. Ustawiła je
spokojnie na balacie stołu i zagotowała mleko. Gdy zalewała ciepłym mlekiem,
nasypane do kubków kakao, w całym domu rozbrzmiał donośny dzwonek do drzwi.
Cloe nikogo się nie spodziewała. Idąc korytarzem
aby otworzyć, pomyślała, że może Ramona przemyślała swoje zachowane i
postanowiła się z nimi pogodzić. Lepiej późno, niż wcale. Nacisnęła klamkę
i otworzyła drzwi.
Na progu jej domu stał wysoki na dwa metry,
przeraźliwe chudy mężczyzna z wielkimi, zapadniętymi oczami i obojętnym wyrazem
twarzy. Ubrany był na czarno. Cleo wiedziała skąd mężczyzna przychodzi.
Emanowało od niego poczucie wyższości. Zrobił krok w jej stronę. Cleo cofnęła
się w głąb domu o dwa kroki. Jej ostrożne zachowanie wyraźnie rozbawiło
przybysza, bo na jego twardej twarzy pojawił się grubo ciosany, pobłażliwy
uśmiech.
Nie lękaj się Cleo Spencer. Dziś przychodzę
jedynie jako doręczyciel. Nieproszony gość mówił do niej, nie otwierając
ust. Jego szorstki, suchy głos obijał się echem w głowie sparaliżowanej
strachem Cleo. Mężczyzna sięgnął kościstą ręką za pazuchę swego stroju i podał
jej, trzymany dwoma palmami o czterech stawach, list w eleganckiej złotej
kopercie. Cleo wzięła go od niego i spojrzała na swoje imię, wykaligrafowane
pięknie czerwonym atramentem, na grzbiecie koperty. Gdy znów podniosła oczy,
tajemniczego przybysza już nie było, a ona stała sama, w zimną noc, trzymając w
reku list od Innych.
Jak w transie wróciła do domu, zamknęła za sobą drzwi,
przekręcając wewnętrzny zamek w drzwiach i cała się trzęsąc, weszła do salonu.
Zupełnie zapomniała, o i tak wystygłym kakao w kuchni.
- Kto to był?- spytał Joseph, nie odrywając się od gry.
Cleo próbowała odpowiedzieć, ale nie była w
stanie. Miała wrażenie, że doręczyciel Innych odebrał jej głos. Gdy Joseph nie
uzyskał odpowiedzi, oderwał się od gry i widząc twarz Cleo ze złotym listem w
ręku już wiedział. Podszedł do niej, ze swoją poważną miną zabrał je list.
Usiadł sztywno i szybko w fotelu, rozerwał skrzący się papier. Zamknął oczy i
przejechał dłonią po zapisanych słowach. Na jego twarzy pojawiły się głębokie
zmarszczki. Cleo wiedziała, że nie wróży to niczego dobrego. Joseph w końcu
otworzył oczy i odwrócił kartkę z listem w ich stronę. Cleo, Ling i Two
popatrzyli po sobie.
- Joseph, tu nic nie ma- odezwał się Two.- Dotknijcie papieru.- zarządził Joseph. Każde z nich zrobiło, jak kazał.
Cleo znalazła się gdzieś indziej. Nie miała
pojęcia jednak gdzie. Było to wysokie i jasne pomieszczenie wyłożone czarno
białymi płytkami, jak wielka szachownica. Na środku tej szachownicy stał, jak
zawsze elegancki i pełen gracji Moss. Zza ronda kapelusza widać było jego na
pozór przyjacielski i serdeczny uśmiech.
- Moi drodzy, Josephie Jones i
Cloe Spencer. Chciałbym Was serdecznie zaprosić na nadchodzące
siedemnaste urodziny słodkiej Josephine. Wiem, że z pewnością uważacie to
za pułapkę, dlatego wybrałem tę, jakże zabawną, formę zaproszenia. - Moss
pstryknął palcami i obok niego pojawiła się postać jakieś pięknej, szykownej
dziewczyny w ozdobnej sukni i z szerokim uśmiechem na białej twarzy. Miała
piękne niebieskie oczy. Było w niej coś znajomego...- Waszej Joe, co prawda już
nie ma, pozostała jedynie moja Josephine. Mimo to, chciałbym abyście się
zjawili na jej świątecznej kolacji. Byłby to wyśmienity prezent, nie uważacie?
- Moss zaśmiał się chłodno i władczo- Nie oczekuję od Was potwierdzenia
przybycia. Miejsc wystarczy dla wszystkich.- list się skończył, a Cleo znów
stała w swoim salonie. Popatrzyła po reszcie zebranych.
Joseph był zamyślony, ze ściągniętymi brwiami.
Ling spuściła głowę. Two stał bez ruchu, nie mrugając, a Tom znów miał tę minę
szaleńca z groźnymi błyskami w oczach. Cleo wiedziała, co trzeba zrobić.
Wyprostowała się pewnie i rzuciła:
- Idziemy. To nasza szansa.
Wiesz co? Myślę, że lepszym efektem byłyby talerze, które by roztrzaskiwał. Czekam na więcej (jeszcze przed świętami ).
OdpowiedzUsuńHmmmmmmmmm, jeśli chodzi o talerze, to już racze tego nie zmienię ( poza tym Cleo w swojej kuchni preferuje zastawy szklane +D). A tak, to kolejny rozdział pojawi się już niebawem ( obiecuję, że będzie się działo).
OdpowiedzUsuńHym, hym, ale wiesz, te talerze mogły być szklane...
UsuńCzekam z niecierpliwością :')