Tom biegł tą samą drogą, co Joe. Rozchlapywał
wokół siebie lodowatą wodę, która brudnymi kroplami osiadała na jego czarnych
włosach. Z ciężko bijącym sercem wypadł na ciemne podwórze swojego domu.
Tom podniósł głowę na czarne niebo. Wysoko nad nim nie połyskała ani jedna
kryształowa gwiazda, a wielki Księżyc schował się za grubymi chmurami uciekając
od Toma, pozostawiając go samemu sobie w całkowitym mroku.
Joseph miał niezwykłą moc. Potrafił w sekundę
zatrzymać czas. Zatrzymać życie. Dosłownie wszystko. Tom kiedyś słyszał, że
chłopak jego siostry opanował tę sztukę całymi wiekami. Teraz użył swojego
talentu, aby chronić Joe. Chciał by ta niezwykła dziewczyna była bezpieczna pod
elastyczną, ruchomą kopułą, ciągnącą się kilkadziesiąt kilometrów w każdą
stronę od miejsca, w którym się akurat znajduje .Teraz gdy Tom stał w
całkowitej pustce, zaklętego momentu, z narastającą paniką w piersi, oddałby
wszytko by być w stanie poruszyć czas i nie czuć się tak stłumionym.
Tom obrócił się parę razy w miejscy zakładając
bezsilnie ramiona za głowę. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie mogłaby być
teraz Joe. Mogła pójść wszędzie. Gdziekolwiek.
- Och, Joe- wyszeptał Tom. Zacisnął palce na włosach i usiadł, tam gdzie stał.
Zaczął kiwać się w przód i w tył bliski oszalenia. W głowie wołał tylko jej
imię. Joe, Joe, Joe. Uronił jedną, jedyną łzę. To wystarczyło. To wystarczyło,
by pomyślał, tak jak myślała Joe.
Tom zrozumiał, że dziewczyna może być tylko w
jednym miejscu. W miejscu, gdzie czuła się dobrze i bezpiecznie, z dala od
wszystkiego, co wiąże się ze światem Toma. Joe była w swoim domu.
Chłopak wstał, otrzepał czyste ubranie, z
nieistniejącego brudu i zamknął wolno oczy. Ćwiczył to już wcześniej tyle
razy... Na wakacjach z Josephem. Udało mu się kilka razy, może i teraz tego
dokona. Tak bardzo tego potrzebuje, nie ma przecież na tyle czasu. Nawet jeśli
ten stoi w miejscu.
Chłopak ujrzał pod powiekami, czysty, niczym nie
zmącony obraz Joe. Pilnował się aby nie dodać jej niczego ponad to co
dziewczyna posiada naprawdę. Żadnego błysku srebra w oku, żadnego
nieistniejącego uśmiechu pełnych ust. Potem Tom skierował swoje myśli na dom
Joe. Na mały, kwadratowy, niczym nie wyróżniający się domek z drewnianym
tarasem z tyłu domu. Wziął głęboki wdech i już czuł, że mu się udało.
Otworzył wolno oczy i zobaczył, że stoi przed
domem Joe, a w jednym z okien to zapala się to znów gaśnie szare, nienaturalne
światło, które może znaczyć tylko jedno. W środku byli intruzi, w dodatku
niezwykle aroganccy i pewni swego. Z pewnością Inni. Tom czuł to aż za dobrze.
Coś rozbiło się w drobny mak, rozsypując szklane, brzęczące odłamki po
podłodze. Ktoś, coś powiedział, ale nie dość głośno i wyraźnie aby Tom był w
stanie usłyszeć pojedyncze słowa.
Nie było czasu do stracenia. Chłopak wiedział, że
w środku była Joe. Czuł jej obecność, coś co przyciągało go do niej.
Starając się nie robić najmniejszego hałasu, uważnie stawiając stopy, obszedł
dom i stanął przed tylnym wejściem, prowadzącym bezpośrednio do kuchni. Zawahał
się sekundę nasłuchując. Wokół niego panowała niczym nie zmącona, straszna
cisza. Przełknął ślinę i z obrazem Joe przed oczami wszedł do środka.
W kuchni panował lekki półcień. Nie było ani jasno,
ani ciemno. Światło nieznanego źródła
padało od strony korytarza, prowadzącego do niewielkiego salonu. Tom zrobił
krok w tamtą stronę. Pod jego stopą coś zachrobotało, przebijając gumową
podeszwę prawej trampki. Chłopak spojrzał w dół. Pod jedną z szafek, koło
której stał, leżały drobne kawałki rozbitej żarówki, które odbijały leniwie
blask z korytarza. Przed oczami chłopaka zatańczyły czarne plamy, bo tuż obok
szklanych odłamków lśniła burgundem jeszcze mokra smuga, w której odbijało się
srebrne światło, drgając na niej złowieszczo. Krwista plama ciągała się od
kuchni, do korytarza, gdzie znikała za zakrętem w lewo.
Tom ruszył po czerwonej ścieżce, jak po sznurku,
z każdym krokiem zbliżając się do rogu kuchni. Chłopak bał się zobaczyć, co
jest za korytarzem. Gdy doszedł do skraju pomieszczenia, z duszą na ramieniu,
wychylił się zza niego lekko, ale nic nadzwyczajnego nie zobaczył. Tylko
mroczny korytarz i błyszcząca, na podłodze wstęga prowadząca do salonu. Tom
poszedł jej śladem i stanął w progu saloniku rodziny Joe.
To co zobaczył, przerosło go. Kolana ugięły się
pod nim, a on upadł na nie z przerażeniem w oczach. Na środku salonu w srebrnym
blasku wsiała w powietrzu dziewczyna imieniem Joe. Miała zamknięte, ciężkie
powieki i głowę bezwładnie spuszczoną na ramię. Z rany na głowie ciekła stróżką
krew, spływając jej po ramionach, wsiąkając w ubranie i łącząc się z innymi
stróżkami krwi wypływających z rozcięć na całej jej skórze. Jej blade ramiona
zabarwiły się burgundem, a krople spadające z jej palców tworzyły pod nią duże
kałuże.
- Jezu, Joe, Joe, Joe!- zawodził cicho Tom, gdy na klęczkach czołgał się ku
niej. Z wielkim trudem wstał i bez sensu, drżącymi rękami, próbował jej
uwolnić. Ze strachu drgały mu usta, gdy szeptał jej imię.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że próby
uwolnienia Joe są bezcelowe. Nie uda mu się jej uwolnić. Jest za słaby. Nie uda
mu się. Usiadł koło lewitującego ciała Joe, uważając aby nie dotknąć kałuży
krwi wciąż rosnącej i rosnącej, z każdą spadającą kroplą coraz bardziej
przybliżając Joe do śmierci. Tom schował głowę miedzy kolanami.
Nagle usłyszał, że ktoś się zbliża. Wolno,
dostojnie i równo. Wtem kroki ustały, a Tom poczuł, że Inny jest tuż koło niego
i go obserwuje. Powoli chłopak podniósł swój umęczony żalem wzrok na zasłoniętą
przez melonik twarz Innego. Tom, rozpoznał go z rzadkich opowieści
Josepha. Stojący przed nim Inny zwał się Moss. Tom zobaczył, jak Moss uśmiecha
się chytrze.
- Oooo, widzę, że Josephie znalazła sobie i chłopaka. Ładnie, ładnie. -
zaklaskał cicho w dłonie o długich palcach.- Zostaw ją w spokoju.- zachrypiał Tom.
- Och, chciałbym, ale widzisz- nie mogę. Taka praca. - westchnął Inny, niby to bezradnie rozkładając ramiona.
- Zostaw ją.- powtórzył głośniej Tom, wstając, chwiejąc się lekko. Gdy stanął, był tego samego wzrostu co Moss.
- Widzę, że się nie polubimy, Tomie Spencerze. Przynosisz wstyd Josephowi. Jakie, choć tu, Słonko!- zawołał Inny. Na jego słowa z cienia za Mossem wychynęła tyczkowata, chuda dziewczyna o tlenionych blond włosach i jaśniejąca w srebrzystym blasku skórą.
- Zajmij się gościem.-powiedział z jadowitym uśmieszkiem Moss.
Gdy dziewczyna zbliżyła się do Toma, a on
zobaczył, że jej wąskie czarne usta rozchylają się lekko, chłopak przypomniał
sobie skrawek rozmowy z Josephem, pewnego zimowego dnia. Była to normalna
pogawędka , która jednak przerodziła się w niezwykle interesującą rozmowę
o Mossie i jego upodobaniach do gierek i inteligentnych utargowań.
- Czekaj. Co być powiedział na interes? - zapytał szybko. Moss skinieniem
dłoni odwołał blondynę, która szybko zniknęła w ciemności przedpokoju, jak
widmo. - Interes powiadasz? Lubię interesy. Usiądźmy.- usiedli-. Mów.
- Joe jest niesamowita. Nie jest taka jak ja czy nawet Ling. Ona jest i n n a. Nie można jej zniszczyć, ona ma wielki Dar, nie tylko Talent. Nie uwierzę, jeśli powiesz mi, że tego nie zauważyłeś.- Inny poruszył się na swoim fotelu.
- A więc co proponujesz?
- Uwolnij ją, a ja obiecuję, że Joseph wyszkoli ją lepiej niż kogokolwiek kiedykolwiek i nie będzie sprawiała żadnych, najmniejszych problemów.-wypalił Tom.
- Ach, słowa, puste słowa.- Moss pokręcił głową.- To nie jest żaden interes. Zgodziłbym się dobrowolnie na swoje ośmieszenie. Sam rozumiesz…
- To weź mnie zamiast niej. Możesz ze mną zrobić, co ci się żywnie podoba!
- Hm, to już by było coś. Ale Tom, mój chłopcze, kim ty jesteś? Nie oszukujmy się. W naszym świecie jesteś n i k i m. Owszem, mógłbym cię torturować, zabić, dla czystej rozrywki, a ją dopaść później, gdy ciebie już nie będzie, ale jaki miałoby to sens? Byłaby to zwykła strata c z a s u, nie uważasz? - Inny zaczął się podnosić z miejsca, gdy odezwał się trzeci, męski głos:
- A gdyby tak oszczędzić dziewczynę, zabrać ją na zawsze i wyszkolić na Innego, a chłopakowi kazać przysiąść, że nie będzie jej szukał? - chłopak, który właśnie wszedł do salonu wyglądał normalnie, jak człowiek.
Nie miał niczego z Innych. Na sobie miał zwykłą
bluzę z kapturem na głowie. Ręce trzymał luźno w kieszeniach i garbił się,
jakby to czy zabić Joe czy też nie, było równie obojętnie, jak kwestia oglądnięcia
towarzyskiego meczu koszykówki lub czy rugby.
- To już jest myśl, prawda, Tom? Twoja dziewczyna będzie żyła, a ja zyskam
nowego Innego o, jak sam uważasz niezwykłym Talencie. Więc, jak postanawiasz?-
Moss nachylił się do Toma.
Chłopak miał zamęt w głowie. Chciał uratować Joe,
ale gdyby zgodził się na warunki postawione przez Innego, straciłby ją już na
zawsze. Musiał zdecydować, czy ważniejsze jest to aby mieć ją obok siebie
martwą, czy daleko, ale ze świadomością, że żyje. Wiedział, że Inny nie kłamie
i nie zabije Joe, za bardzo zależało mu na dziewczynie, choć starał się tego
nie okazywać.
- Dobrze, niech i tak będzie.- westchną z rezygnacją w głosie. Było mu
ciężko z myślą, że ostatni raz widzi Joe. Chciał na zawsze zachować jej obraz w
swoim sercu. Chciał na zawsze zapamiętać dzień, w którym się spotkali w klasie
historycznie każde ze słuchawkami na uszach.- Wyśmienicie! Osiągnęliśmy wymarzony kompromis. Kyle, muszę cię częściej ze sobą zabierać.- Moss wstał, wyprostował lśniący garnitur i podszedł, by poklepać chłopaka, imieniem Kyle ramieniu.
Potem zawołał blondynę -Jakie, która cofnęła czar
wykrwawiający Joe i ściągnęła ją spod sufitu, kładąc delikatnie na sofie, która
szybko chłonęła jej krew. Kyle poszedł posprzątać krew z podłogi od kuchni do salonu.
Na koniec wszyscy troje stanęli przed Tomem. Kyle
z nieprzytomną Joe w ramionach. Moss podszedł do Toma i uśmiechnął się do niego
zza ronda melonika.
- Interesy z tobą to prawdziwa przyjemność. Pozdrów Josepha i... swoją
siostrę. - odwrócił się do Toma plecami, chcąc zabrać mu Joe na zawsze. W
ostatniej chwili Tom krzyknął:- Jeszcze moment! Tylko jeden moment!- Inny kiwnął głową, nico rozbawiony.
Tom wyciągnął z kieszeni spodni zmiętą kartkę
papieru, na której napisał ołówkiem tytuły piosenek, które chciał zgrać na Mp3.
Porwał z blatu ławy w salonie leżący tam długopis i skreślił na papierze krzywe
słowa. Gdy skończył, złożył kartkę, podszedł do Kyla z Joe na rękach i włożył
swoją wiadomość do luźniej dłoni Joe. Potem nachylił się i złożył na jej
wargach lekki, pożegnalny pocałunek. Jej usta miały żelazny smak krwi.
- Do widzenia, Tom.- pożegnał się Moss i razem ze swoimi towarzyszami
rozpłyną się w powietrzu.
Gdy tylko zniknęli, ziemią poruszył straszliwy
wstrząs i Tom poczuł jak świat rusza. Czas na powrót zaczął płynąć.
Przez okno Tom zobaczył, że pojawiły się gwiazdy
i Księżyc, ale prawie natychmiast zniknęły, a na ich miejsce w sekundę wskoczyła
złota tarcza Słońca, która zaczęła sunąć szybko po sklepieniu niebieskim,
próbując nadgonić stracone kwadranse. Po podłodze salonu ślizgały promienie
słoneczne. Krwiste Słońce zatrzymało się na wieczorze. Chłopak stał sam w
salonie, nie wiedząc co ze sobą zrobić, gdy usłyszał ciężkie skrzypienie
schodów.
Uniósł głowę i spomiędzy czarnych włosów zobaczył
zaspaną postać ojca Joe w piżamie w niebieskie prążki. Mężczyzna stanął jak
wryty na widok stojącego w jego salonie smutnego chłopaka. Otworzył szerzej oczy
i przetarł je wierzchem dłoni, nie wierząc w to co zobaczył. Przez chwilę
stali tak Tom i Sam, ojciec Joe. Gdy w końcu Sam przemówił, w jego słowach
pobrzmiewał niepokój zmieszany ze strachem:
- Tom, gdzie jest Joe?
Tom pokręcił ze zmęczeniem głową.
- Nie wiem, psze pana. Ja naprawdę nie wiem.- wzruszył ramionami i powłócząc
nogami wyszedł na rozświetlone podwórze, nie zamykając za sobą drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz