Pulsujący ból na czole wyrwał Joe z mlecznobiałej
otchłani. Budząc się, zatrzepotała powiekami, co sprawiło jej ogromny ból.
Przygryzła lekko wargi. Nawet ta niewielka czynność bardzo ją osłabiły,
odbierając jej kontrolę nam mięśniami. Czuła, że nie jest w stanie się
poruszyć. Joe nie wiedziała, czy stoi, czy siedzi czy może leży. Nie
czuła niczego, jakby unosiła się w ciepłym powietrzu. Nie mogąc ruszyć nawet
małym palcem u ręki, zaczęła wodzić oczami po tym, co ją otaczało.
A otaczało ją niewiele. W każdym razie Joe nie
była w stanie wszystkiego dostrzec w okalającym ją fioletowym półmroku.
Popatrzyła przed siebie. Nad jej półprzymkniętymi, z osłabienia powiekami,
wirował błyszczący, suchy fioletowy pyłek, drażniący ją w nos i sprawiający, że
do oczu, Joe nabiegły wymuszone łzy. Patrząc na wprost, nie była w stanie
dostrzec czegokolwiek poza bezkresną pustką ciemności, która pochłaniała część
filetowego pyłku, jak czarna dziura umierające gwiazdy.
Joe przeniosła swój zbolały wzrok w prawo. Przed
jej oczami znalazła się burgundowa, skórzana przestrzeń mebla, która pachniała
tłustą pastą do polerowania skórzanych przedmiotów. Joe poruszyła dłonią i zdołała zmusić swoje
zastałe mięśnie do dotknięcia czerwonej skóry, która w dotyku była niezwykle
śliska i delikatna, jak jedwab.
Odwróciła zmęczone oczy w drugą stronę. Zobaczyła
niewielki, okrągły stolik, który otaczała tajemnicza mgiełka, wirującego
fioletu. Na niskim stoliku stał gruby, wymyślny flakon, lśniący kryształem. W
drogim wazonie stała dostojnie samotna biała dalia.
Gdy Joe na nią spojrzała, przez ułamek sekundy,
wydawało jej się, że w środku pąku osadzone jest krwiste oko, które ją
obserwuje. Jednak, gdy Joe mrugnęła i znów spojrzała na kwiat niepokojące
uczucie opuściło ją. Dalia znów wyglądała zwyczajnie. Tylko jak kwiat. Jak
roślina…
Joe przełknęła ślinę i poruszyła się. Wszystko naparło
na nią tak nagle. Jakby dotąd znajdowała się w lekkiej pustce, a ktoś, bez
żadnego ostrzeżenia, wylał na nią tony lodowatej wody, podtapiając ją. Gdy
nagłej fale mdłości ustały, Joe poczuła się, jakby wracała do życia. Odzyskała
władzę w dłoniach i ramionach. Mogła swobodnie poruszać nogami. Wtedy
zauważyła, że leży. Podniosła się szybko i usiadła na długiej i szerokiej sofie,
obitej ciemnoczerwoną skórą. Joe leżała na pięknie haftowanych, pierzastych
poduszkach, okryta czarną, satynową narzutą. Wyprostowała się i opuściła stopy
na szary, miękki dywan, zajmujący całą podłogę.
Popatrzyła na swoje stopy. Ale czy to były jej
stopy? Nie, na pewno nie. Te stopy, na które teraz patrzyła ubrane były w
czarne, matowe botki na kwadratowym obcasie. Poruszyła nogami, aby się upewnić.
Stopy zahuśtały się delikatnie, świadcząc o przynależności do Joe. Gdy Joe
przyzwyczaiła się do butów popatrzyła nieśmiało na nogi. Zobaczyła swoje
kościste kolana obleczone w koronkowe, błyszczące rajstopy, które znikały w
fałdach sztywnego tiulu granatowej spódnicy. Dziewczyna poruszyła się
niespokojnie. Nie lubiła spódnic ani tym bardziej sukienek.
Pomału wstała i jak zahipnotyzowana ruszyła przez
fioletowy pyłek ku stolikowi z dalią. Obcasy botków bardzo jej przeszkadzały.
Joe nigdy nie nosiła eleganckich butów. W szafie miała tylko trampki. Całą
armię trampek. Gdy stanęła przed meblem, stolik okazał się jeszcze niższy niż
się wydawał. Sięgał Joe tylko do połowy ud. Dziewczynie wydało się, że w
wysokich butach podobna jest do olbrzyma.
Joe nachyliła się nad meblem. Spomiędzy fioletu
wyłoniła się malutka, elegancka koperta, zaadresowana srebrnym tuszem do Joe.
Joe szybkim ruchem zgarnęła papier. Przy tej czynności zauważyła, że jej dłoń
obleczona jest w cieniutką, długą do łokcia granatową rękawiczkę bez palców,
która mocno kontrastowała z jej bladym przedramieniem. Na palcach prawej dłoni
połyskiwały drogie kamienie, a zadbane paznokcie, ktoś pomalował jej, pewną
ręką, na srebrzystą czerń.
Joe z trudem oderwała wzrok od swoich palców i
popatrzyła na filigranową, cieniutką kopertę.
Miała w sobie coś z mgiełki, która zdawała się,
móc rozpuścić się, w dłoni Joe. Dziewczyna szybko rozerwała piękny papier i
wytrzepała na wyciągnięta lewą dłoń mały, brzydki skrawek papieru, nie
pasujący do schludnej koperty. Joe podeszła z powrotem do sofy, usiadła na niej
i wyprostowała papier na koronkowym kolanie. Od razu rozpoznała szerokie,
niechluje pismo. Autora listu znała bardzo dobrze. Ileż to papierowych słów
wymienili między sobą na lekcjach? Ileż było zabawy przy poznawaniu siebie
nawzajem?
Joe szybko przeczytała
wiadomość, rozszyfrowując chłopięce znaki, skreślone naprędce drżącą ręką
:Joe, kocham Cię. Kocham, rozumiesz? KOCHAM. Joe, starałem się. Nie chciałem. Proszę, wybacz mi.
Tom
Dziewczyna musiała kilka razy przeczytać wiadomość nim dotarł do niej jej sens. Z gardła Joe wydobył się ciche westchnienie smutku i zdziwienia, które szybko przerodziło się w głośny, straszny jęk, gdy do Joe w końcu dotarła straszna rzeczywistość. Boże, co ona sobie wyobrażała? Że niby gdzie jest? Gdzie mogłaby być? Przed oczami stanęły jej straszne sceny, ból i strach. Spotkanie z Mossem i jego podwładnymi. Nie mogła umrzeć. Nie mogła? Umarła, to pewne...
Joe zerwała się na równe nogi, prawie tracąc
równowagę na tych cholernych obcasach i bez zastanowienia zagłębiła się w czerń
zmieszaną z fioletem po przeciwnej stronie burgundowej sofy, zostawiając za
sobą piękną dalię w krysztale.. Wyciągała przed siebie palce, dramatycznie
próbując się stąd wydostać. Jednak na próżno. Stąd nie było ucieczki.
Gdy w końcu to zrozumiała po policzkach ciekły
jej łzy, wargi drgały, a stopy bolały od butów nie przystosowanych do biegania.
W absolutnym mroku usiadła, tam gdzie stała i podciągnęła kolana pod samą
brodę, by poczuć się choć trochę bezpieczną. Nie na wiele się to zdało. Jak
można poczuć się bezpiecznym w eleganckiej twierdzy Innych? Twierdzy z jej
najgorszych koszmarów?
A jakże. Dopisuje. Swoją drogą to nawet dobrze, że coś cię dopadło, bo będziesz mogła napisać więcej. CZekam ;-)
OdpowiedzUsuńHahahaha, miło mi. Tyle, że ja za bardzo nie kontaktuje za często...... Swoją drogą przy gorączce są niezłe odloty. Nie żebym polecała +D
OdpowiedzUsuń