Ułuda, marzenie umarłych z dna ognistego jeziora.
Nie chcę skreślać na ścianie
swą krwią
rzędów zmarnowanych szans.
A oni pragną.
Nie ściany
Nie pokoju
Oni pragną pałaców
wysokich pod samo niebo.
Płaczących mą czerwienią.
Gdy ja już odejdę
bez samej siebie.
Zostawię im nawet swe oczy.
Poczuła, że ktoś stoi tuż za nią. Joe spięła
wszystkie mięśnie i zacisnęła zęby, czkając na ból. Bała się. Okropnie się
bała. Wszystkiego. W tym miejscu nawet najpiękniejszy motyl okazałby się
śmiercionośną machiną do zabijania. Joe czekała. Z zamkniętymi oczami
nasłuchiwała w mroku. Słyszała jego spokojny, głośny oddech i żywe serce
człowieka. Nie Innego, obleczonego w ludzką skórę jak w ubranie. On był p r a w
d z i w y. W całkowitej ciemności dziewczyna otworzyła swe mgliste oczy.
Skupiła swój wzrok gdzieś w niewidocznej oddali, próbując wyobrazić sobie
przybysza.
Brzmiał jak mężczyzna. Mocno i pewnie. Nie poruszał
się. Po prostu stał za Joe, najpewniej intensywnie się jej przyglądając. Joe
poczuła mrowienie na karku. Nie było to przyjemne uczucie. Joe przygryzła
wargę, ale nadal czekała. Czekała na niego. To on miał podejść. Zrobić ku niej
pierwszy krok. Joe nie zamierzała sama wystawiać się na ból i cierpienie. Znów
zamknęła oczy. A on się poruszył, cicho, jak cień Mossa.
Przełknęła ślinę, gdy usłyszała jak kuca z jej
prawej strony. Nie siada, kuca. Jakby w każdej chwili mógł ją zaatakować.
Jak wilk owcę. Joe z trudem stłumiła w sobie chęć ucieczki. Zacisnęła
mocnej chude palce na kolanach. On odchrząknął. Było to dziwne uczucie, mieć
koło siebie czającego się Innego, który chrząka wyczekująco. Joe przełknęła
ślinę i nieśmiało wyjrzała zza uczesanych gładko włosów.
Zobaczyła, że siedzi w całkowitej jasności,
pokoju, w którym się wcześniej obudziła. W powietrzu nie było ani śladu
fioletowego pyłku i Joe mogła dostrzec wszystkie cztery kąty, niezbyt dużego
pokoiku, ze ścianami obklejonymi szarą tapetą w czarne wyszukane wzroki.
Wystarczyło jedno spojrzenie na niego, aby
pochłonęło ją brązowo-bursztynowe morze zamknięte w jego oczach. Gdy
się przyjrzeć, można by wręcz zauważyć, jak złoto płynie w koło źrenicy,
zataczając hipnotyzujące kręg. Nie żeby Joe się przyglądała. Nie, w żadnym
razie.
Joe uniosła głowę, by móc zobaczyć jego całą
twarz. Miał ciemnobrązowe włosy i jasną karnację. Wystające kości policzkowe
nadawały jego twarzy dziwne złudzenie uśmiechu. Joe popatrzyła na jego usta.
Były zwyczajne, proste. Wręcz nijakie. Nie wiedzieć czemu Joe poczuła się
zawiedziona ich prostotą.
Chłopak przechylił lekko głowę w lewo.
Joe poznała go. To chłopak, który chciał by
uciekała. Wtedy. Tamtej zaklętej w czasie nocy.
Musiała wyglądać
jakby zobaczyła, co najmniej ducha, choć w jej sytuacji nie powinno być
to nic nadzwyczajnego. Chłopak zaśmiał się. Nieco ochryple i wyniośle, co
brzmiało jakby czynił to tylko na pokaz.- Masz niezłą minę. - powiedział po chwili. Miał trochę ochrypły głos, nie pasujący do jego ciepłych oczu. Joe nie wiedziała, czy może mu odpowiedzieć. Polubiła jego oczy, ale jego głos przyprawiał ją o gęsią skórkę.
- Nie umiesz mówić?- spytał chłopak wesoło. Wciąż kucając, wyglądał na całkowicie wyluzowanego, jakby przyszedł w odwiedziny do dobrej znajomej, która ma problem z zadaniem z matmy, a on jest geniuszem z tego przedmiotu. Joe nie chciała uwierzyć, że on jest Innym.
- Umiem. Trochę.- odpowiedziała skrzekliwym głosem, łapiąc się za obolałe gardło.
- O proszę!, wiedziałem. Witaj, Joe. Mam na imię Kyle. - przedstawił się chłopak, wyciągając do niej rękę odzianą w czarną skórzaną kurtkę. Joe popatrzyła na nią krzywo i odsunęła się od Kyla. Ten uśmiechną się łobuzersko i cofną dłoń.
- Nieufne z ciebie dziewczątko. No cóż, nie dziwię ci się. Po tym jak cię potraktowała Jakie. Nie wiń jej bardzo, czasami lekko ponosi ją wyobraźnia, a swoją drogą, Moss jej na to pozwala.....- Kyle powiedział to lekko i spokojnie, jakby wspominał jakiś niewinny wybryk młodszej siostry.
- Prawie mnie zabiliście.- wysyczała Joe zza zaciśniętych zębów.
- Prawie, prawie. Prawie, to różnica, słonko. Ciesz się, że miałaś pod ręką tego chłoptasia. Inteligentny to on nie jest, ale za to jaki zakooooooooooochany!- chłopak świetnie się bawił.
- Gdzie jest Tom?- zaniepokoiła się Joe.
- Zagrał swoją kiepską rólkę i zniknął na zawszę z twojego problematycznego życia.- Kyle wzruszył beztrosko ramionami.
- Czego ode mnie chcesz?
- Ja? Od ciebie? Nie, ja niczego od ciebie nie chcę. Mi osobiście jesteś całkowicie obojętna. To Moss chce zrobić sobie z ciebie urocze domowe zwierzątko. Zaczął całkiem subtelnie od zmiany twojej garderoby. Mam nadzieję, że ci się podoba...- chłopak wyszczerzył okropnie swoje proste zęby.
- Nie.
- No cóż, trudno. Dość tej nudnej pogawędki. Masz pójść ze mną.- to mówiąc Kyle wyprostował się z gracją i ponownie wyciągnął dłoń w stronę Joe.
- Nie- powiedziała Joe, zezując na jego dłoń.
- Co?- spytał chłopak szczerze zdziwiony.
- Nie pójdę nigdzie z tobą.- powiedziała głośno i wyraźnie Joe.
Chłopak zabrał dłoń, ponownie się wyprostował i
westchnął. Patrząc łobuzersko na Joe, pokręcił lekko głową.
- Pójdziesz, pójdziesz, słonko.
Wszystko co później się stało można zamknąć
w jednej sekundzie. Chłopak rzucił się na nią, oplatając jej wątłe ramiona
swoimi mocnymi. W twarz sypnął jej fioletowym, duszącym proszkiem, który ją
otumanił.
Ostatnim, co Joe zobaczyła były bursztynowe oczy
Kyla, tuż przy jej twarzy, wołające bezgłośnie: "Przepraszam."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz