Joe po prostu otworzyła oczy. Czuła się jakby
wcale ich nie zamykała, a jeśli już to tylko by mrugnąć. By oślepnąć na ułamek sekundy.
Siedziała. Po prostu siedziała w wysokim, pięknie rzeźbionym drewnianym
krześle, które mimo swych wyszukanych ozdób było bardzo wygodne. Joe od razu
pomyślała o swoim miejscu w Kręgu. Poruszyła się i wtedy spostrzegła, że siedzi
na puchatej znów burgundowej poduszce. To dlatego było jej tak wygodnie.
Krzesło stało na długich nogach i Joe nie dostawała stopami do ziemi. Bardzo
jej się to nie podobało. Czuła się, przez to jeszcze bardziej niepewnie. Cały
czas miała napięte wszystkie mięśnie, a usta wyschnięte na wiór. Przejechała
językiem po wargach, ale nic to nie dało.
Opatrzyła przed siebie. Gdzie była? Siedziała w
małym, okrągłym pomieszczeniu z długim oknem z kolorowym witrażem. Farbowane
szkło nie przepuszczało wiele światła. Kolorowe smugi tańczyły na jej dłoniach,
barwiąc je na niebiesko. Joe mocnej zacisnęła palce na tkaninie spódnicy.
Wszystko tu było zakrzywione, jak odbicie jednego z pofalowanych luster w
wesołym miasteczku. Po prawej stronie stała, idealnie wpasowana w łuk ściany,
komoda sięgająca samego sufitu. Na wszystkich jej półkach stały tony pięknych
ksiąg. Z lewej strony stał wysoki, starodawny zegar z mosiężnym wahadłem,
tykając wolno i majestatycznie. Idealnie okrągły sufit skrzył się lekko. Joe
uniosła wyżej głowę, aby się mu przyjrzeć. Cała powierzchnia sufity usiana była
małymi błyszczącymi, szklanymi motylkami, które siedziały tam, leniwie ruszając
pięknymi skrzydełkami. Jeden z nich znudziwszy się siedzeniem do góry nogami
wzbił się w powietrze i płynąc przez pomieszczenie, sfrunął na spódnice Joe.
Dziewczyna mogła mu się teraz lepiej przyjrzeć.
Był niezwykły. Wyglądał jak kryształowy lub szklany.
Był gładki i cudownie wyszlifowany, tak iż można było przez niego patrzeć. Joe
posadziła go sobie na palcu i podniosła go ku oczom aby lepiej mu się
przyjrzeć. Z bliska wyglądał jak prawdziwy. Wyglądał jakby oddychał. Jego
czułki ślizgały się po placu Joe, łaskocząc ją lekko. Jego skrzydła miały
piękny kształt, ale nie zachwycały barwami. Były puste, jak płótno przygotowane
do pracy.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, motyl odbił się
od palca Joe i pofrunął ku sufitowi, ginąc w morzu błysków kryształu. Dopiero
po chwili ,Joe usłyszała jego kroki. Lekkie, elastyczne, prawie całkowicie
tłumione przez miękką, ciemną wykładzinę. Kroki ustały, a Joe poczuła ostry,
przenikliwy wzrok na swojej twarzy. Podniosła szare oczy na przysłonięta
kapeluszem twarz Mossa. Znów się uśmiechał, ale bez wesołości. Tak tylko na
pokaz, jak znany aktor zmęczony publicznością. Zrobił krótki krok w jej stronę.
- Witaj, Josephine! Mam nadzieję, że dobrze się spało. - powiedział to
spokojnie, wręcz flegmatycznie, co tworzyło niezwykłe połączenie z jego
uśmiechem. - Dlaczego tu jestem?- wypaliła Joe, którą niezwykle drażniło to, że Moss używa jej pełnego imienia.
- Ach, czyli Kyle ci nie powiedział? - zdziwił się teatralnie Inny.
- Wspomniał coś tylko...- powiedziała niemrawo.
- Tak, a co takiego?- Moss świetnie się bawił.
- Że Tom mnie oddał.- wyszeptała Joe, nie wierząc w wypowiedziane przez siebie słowa.
- Nie wierzysz w to, prawda?- spytał jej rozmówca.
- Ani trochę. - powiedziała z mocą Joe, prostując się. Czekała na ból. Spodziewała się kolejnego cierpienia. Ale nic takiego nie nastąpiło. Moss tylko pokręcił głową.
- A w jego list wierzysz, Josephine?
To było gorsze od fizycznego bólu. Inny poruszył
problem, który męczył podświadomie, Joe przez cały czas, od przeczytania
wiadomości Toma. Jak to jest, że Tom zostawił ją dla Innych, których wszyscy
się boją, z listem z wyznaniem miłości do niej? Dlaczego nie walczył? Dlaczego
ją tak po prostu oddał, gdy był świadomy, co ją czeka? Wiedział przecież, że
już nigdy jej nie zobaczy. Nikt mu nie powie czy Joe żyje czy nie. Te myśli ją
przerastały, wywiercając dziury w jej umyśle. A Moss wiedział o tym, że to ją
gnębi i teraz stał rozluźniony oglądając jej nieme cierpnie. W pewnej chwili
uniósł głowę ku sufitowi i ułożywszy usta w dzióbek, gwizdną krótko i ostro.
Niemal natychmiast zakłębiło się w górze od błyszczących skrzydeł motyli, ale
na wyciągniętą, szczupłą dłoń Mossa spłynął tylko jeden malutki szklany
motylek.
Moss podszedł do Joe, z wyciągniętą przed siebie
ręką z pięknym motylkiem.
- Uroczy, prawda?- spytał miękko, pochylając się ku Joe.-Prawda- odpowiedziała Joe, zezując na delikatne stworzonko w niebezpiecznej dłoni Innego.
- A wiesz, że te motyle nie są tu bez powodu?- zagadną po chwili Moss.- Każdy z nich ma swoje tajemnice, a także wspomnienia zapisane na skrzydłach.- Podrzucił lekko motylka, który przeleciał na kolana Joe.
Dziewczyna nie widziała na jego skrzydełkach
niczego nadzwyczajnego. Były gładkie, przezroczyste, jak woda.
- Nic na nich nie widzę.-powiedziała Joe.- Och, moja kochana, to kwestia postrzegania. Chodź, pokażę ci.- Moss wyprostował się. - No chodź, nic ci już teraz nie zrobię.-dodał wesoło, widząc wahanie Joe.
Joe jeszcze przez moment siedziała, myśląc nad
jego słowami i w końcu przyznała mu rację. Gdyby miał ją zabić, już dawno by to
zrobił. Joe wstała i ruszyła za Mossem ku oknu z witrażami, niosąc na palcu
szklanego motylka
- Wystaw go do światła.-poinstruował Moss zakładając dłonie za plecy.
Joe zrobiła jak kazał. Podniosła palec z
motylkiem nieco wyżej, zatapiając go w niebiesko, fioletowy snop witrażowego
blasku. I wtedy to zobaczyła. Kolory wsiąkły momentalnie w kryształ
skrzydeł motyla, rozświetlając je od środka. Barwy zakotłowały się, pokazując
różne rozmyte, niewidoczne obrazy, jak zza mlecznej mgły. Joe spojrzała na
Mossa, który stał po drugiej stronie wstęgi światła.
- Tajemnice, powinny zostać tajemnicami. Zwłaszcza jeśli należą do Kyla. -
stwierdził nonszalancko Inny.- To jest motyl Kyla?- spytała zdziwiona Joe.
- Szybko się uczysz, moja droga- powiedział sarkastycznie Moss. - Tak, to jego motyl. Każdy z nas ma jednego, na własność. To trochę jak ze swoim krzesłem w Kręgu Utalentowanych. Ty miałaś swoje krzesło prawda?- Joe skinęła głową.- Teraz, nie jesteś już jedną z nich. Jeśli więc chcesz możesz dostać swojego Secretusa.
Moss powiedział to zachęcającym, entuzjastycznym głosem.
Joe poczuła, że bardzo chciałaby mieć na własność motyla, takiego jak ma Kyle.
Wiedziała jednak, że złym jest branie czegokolwiek od Innego. Nie wiedziała, co
ma zrobić. Moss ją wyręczył, odzywając się tuż za nią. Szepnął jej przyjaźnie
we włosy, tak iż Joe przeszedł dreszcz:
- Wiedziałem Jospehine, że będziesz miała wątpliwości, dlatego potraktuj to
jak zwyczajny prezent powitalny.
W tym momencie znikąd pojawiła się ta sama
tleniona blondynka, która odcięła jej drogę ucieczki tamtej nocy. Teraz
uśmiechała się czarnymi wargami, niosąc w bladych dłoniach małą, drewnianą
szkatułę. Gdy stanęła przed Joe uchyliła wieko. W środku na czerwonym atłasie
leżał malutki, kruchy motylek ze złożonymi skrzydełkami.
- Weź go, jest twój.-powiedział Moss nad jej prawym ramieniem.
Wziąć, czy nie? Tak? Nie? Tak? Co by powiedział
Tom? Tom? Odwrócił się od Joe. Zostawił ją.
A jego list? Zwykłe usprawiedliwienie, aby ulżyć mu w wyrzutach sumienia. Chciał,
żeby to Joe się z tym męczyła. A Motyl był taki piękny i mógłby być jej. Jest
jej.
Joe wzięła do ręki swojego Secretusa, by strzegł
jej sekretów i wspomnień. A wśród nich wszystkich nie było miejsca dla Toma...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz