niedziela, 2 marca 2014

Żółty Blask

Joe przestała oddychać. Tajemniczy mężczyzna bez widocznych oczu zdawał się wchłaniać życiodajny tlen, a jej pozostawiać śmiertelną pustkę. Cień przy drzwiach poruszył się i zrobił, lekki wyważony krok w jej stronę. Mięśnie Joe zadrżały i napięły się boleśnie, unieruchamiając ją, wręcz paraliżując. Krew w żyłach przyśpieszyła szaleńczo, rozsadzając boleśnie jej serce, po czym w sekundę zwolniła prawie się zatrzymując, litościwie przytrzymując Joe na krawędzi omdlenia. Przed szarymi oczami dziewczyny zatańczyły czarne plamy zasłaniając przybysza. Joe wiedziała, że to on, ciemny Inny za tym stoi. Chce ją otumanić, związać jej ręce i przysłonić oczy, aby nie stawiała opory, gdy on zaciśnie swoje mordercze szpony wokół jej szyi.  
Cień zrobił kolejny krok, nie robią przy tym najmniejszego hałasu. Joe z największym trudem przezwyciężyła jego moc, która przysłaniała jej oczy i zaciskając usta, zrobiła pierwszy wdech, czując jak zimne powietrze spływa do jej pustych płuc. Tlen rozjaśnił jej otępiały umysł, tworząc w nim wolę walki i depcząc rodzący się strach. Nie, ona nie odda głowy za darmo! Rozkazała swoim ściśniętym mięśniom słuchać siebie i nikogo innego. To jej ciało, jej, Joe, i nikogo innego. Wzięła kolejny oddech i wyprostowała się dumnie z pełną kontrolą nad swoim ciałem. Mogła widzieć, mogła swobodnie poruszać palcami, oddech wrócił jej całkowicie, a serce uderzało równo i dumnie, jak nigdy wcześniej.
Mężczyzna wyszedł z cienia. Miał na sobie czarny, połyskujący w półmroku garnitur, szeroki skórzany melonik i biały, jedwabny krawat, zawiązany perfekcyjnie pod lśniącą, ciemną szyją. Rondo melonika nadal zasłaniało górną część twarzy Innego. Widoczne były tylko jego pełne usta i mocno zarysowana męska szczęka. Uśmiechał się. Jej morderca się uśmiechał… Gdy tak stał przed Joe, wydawać się mogło, iż prowadzą bardzo ciekawą konwersację, a mężczyzna właśnie się nad czymś zastanawia, gładząc kciukiem swoją gładką brodę. Widać było, jak na dłoni, iż Inny jest zaskoczony i jednocześnie zainteresowany jej niespotykanym zachowaniem. Zazwyczaj ofiary posłusznie stały, wręcz zachęcały go do pozbawienia ich głowy. Wcale mu się nie śpieszy- pomyślała Joe. Wszystko to zaplanował bardzo dokładnie, tak iż ma dużo czasu aby pobawić się z Joe w jakąś jego chorą grę mordercy. Inny przekrzywił zawadiacko głowę. Przyglądał się jej zza skóry melonika.
Niezwykła z ciebie  istota, Josephie. Ni to człowiek ni to Talent. Ot, rzekłbym, takie nie-waidomo-co. Nie wiem, naprawdę, muszę się chwilę zastanowić. Zabić ciebie i zniszczyć coś niezwykłego? Nie, tak po prostu nie można...
Jego słowa obijały się o głowę Joe, choć usta Innego nawet nie drgnęły. Starając się nie robić żadnego hałasu Joe delikatnie cofnęła się.
No, cóż zrobić? Zostawić wolną, abyś nadal łamała nasze prawo? Ukarać? Ale jak? Ciężko, ciężko. 
Inny pokręcił głową, odsłaniając rząd nieskazitelnie białych, pięknych zębów. Facet, bawił się w najlepsze, wydając wyrok na Joe.
Ene due like fake,
korba borba esme smate,
deus deus kosmotaeus
i morele baks.
Zabić,
darować życie.
Zabić,
nie zabić.
Cóż za trudny wybór!
Joe zrobiła kolejne dwa kroki w tył.  Popatrzyła po bokach. Po prawej stronie miała półkę z książkami, a po lewej stolik nocny z niewielką lampką do czytania. Inny  z pewnością wiedział, że dziewczyna próbuje mu się wykręcić, wysmyknąć z jego pieczołowicie przygotowanych sideł. Nie był głupi. Wciąż szeroko się uśmiechając, ruszył w stronę Joe wciśniętej w kąt pokoju.
Zadziałała szalona chęć przetrwania i nim Joe zdążyła powstrzymać się przed własną głupotą, gruby atlas geograficzny już leciał w stronę Innego. Mężczyzna nie spodziewał się tego i książka uderzyła go z łoskotem w głowę. Nie przewidział w tej drobnej, płochliwej dziewczynce takiego zaparcia. I odwagi. Głupia- pomyślał.
Joe tymczasem na wpół nieprzytomna i  oszołomiona całym wydarzeniem, już biegła po schodach na dół ku drzwiom wyjściowym. Byle dalej stąd! Byle dalej! W połowie schodów minęło ją jeszcze szybsze srebrzyste wspomnienie jej samej zaklętej w zastygłym czasie.
Już dotyka zimnymi palcami klamki, już ją przekręca. Otwiera drzwi. Krew w jej żyłach zamarza. Tuż za progiem drzwi oparta o ramę z ciemnego drewna stała wysoka, koścista dziewczyna o tlenionych blond włosach i upiornie białej twarzy, świecącej w ciemności. Dziewczyna uniosła lekko swoje ledwo widoczne brwi i rozciągnęła czarne, wąskie usta w pobłażliwym uśmieszku. Ona nie przepuści Joe. Joe zatrzasnęła mocno drzwi i oparła się o nie plecami, dysząc ciężko. Nie wiedziała, gdzie teraz jest Inny. Czy nie powinien jej już dogonić? Złapać za włosy i poderżnąć gardło?
Joe popędziła do kuchni, gdzie znajdowało się boczne wejście na ogród. Przebiegła przez hall i wpadła do ciemnej kuchni.
W pierwszej chwili nie dostrzegła go. Całkowicie zlewał się w jedność z nocnym pomieszczeniem. Chłopak zrobił krok do przodu i żółtawe światło oświetliło mu twarz. Żarówka. Chłopak trzymał w ręce żarówkę. Zaciskał na niej palce i co chwilę to zaświecał to gasił sztuczne światło. Było w tym coś hipnotyzującego. Joe stała zniewolona przez dziwną siłę. Nie była to jednak nieśmiertelna moc Innego. Lodowata i straszna. Ta, która teraz zatrzymała Joe była lekka i ciepła. Chłopak podszedł do Joe nadal bawiąc się żarówką. Stanął przed nią w lekkim rozkroku, odchylając się troszkę do tyłu.
Miał jasną, nieskazitelną cerę, zabarwioną przez żarówkę na nienaturalną żółć i ciemne włosy. Gdy jego oczu nie pochłaniała chwilowa ciemność, były koloru roztopionego, ciepłego bursztynu. Joe utonęła w jego spojrzeniu, które na początku nie wyrażało niczego. Było całkowicie obojętne i lekceważące, tak jak jego poza. Z każdym mrugnięciem światła jego oczy zmieniały się ledwie zauważalnie. Za każdym razem nabierały kolejnych emocji, tak iż w pewnym momencie Joe zobaczyła w nich wszystkie rodzaje szczęścia i rozpaczy. Z bursztynowych oczu wyzierał też strach, który chłopak za wszelką cenę próbował tuszować. Mimo iż nie otworzył ust, do uszu dziewczyny dobiegł jego ciepły i kojący głos:
Joe. Joe błagam cię. Uciekaj! 
Joe obudziła się z hipnotyzującego wpływu bursztynu i przypominała sobie pobłażliwy, morderczy uśmiech Innego. Stopy Joe oderwały się od ziemi, chętne do ucieczki. Ręce wyciągnęły się w przód łaknące bezpieczeństwa, znajdującego się za murami domu. Ale było już za późno. Ktoś złapał ją w pół i pchnął na kuchenną podłogę. Joe poczuła jak pod wpływem uderzenia z jej płuc ucieka ostatek powietrza. Ktoś chwycił ją za włosy i przeciągną po płytkach pod jedną z kuchennych szafek. Ból i strach zamroczyły szare oczy Joe. Ostatnie co zdołała zobaczyć, to paląca się żarówka rozpadająca się na  tysiące ostrych odłamków na podłodze obok jej bezwładnej dłoni.

3 komentarze: