poniedziałek, 3 lutego 2014

Kolejne Widzenie

Trawa była trochę wilgotna, a ziemia zimna. Joe podkuliła nogi i ciasno otoczyła łydki chudymi ramionami. Nie po to aby się ogrzać, ale po to aby poczuć się pewniej. Na tyle, na ile było to możliwe w jej wypadku.  Miała na sobie obszerną czarną bluzę i szare, lekko przetarte leginsy, pobrudzone na kolanach ziemią i trawą. Popatrzyła na swoje ramie. Uśmiechnęła się do siebie. Była zadowolona widząc jak cała jej postać niknie w zapadającym mroku. Było jej coraz mniej i mniej. Niedługo miała zniknąć. Choć na chwilę poczuć się wolną. Będąc niewidoczną. Będąc bezpieczną. Joe wzięła głęboki, orzeźwiający oddech, żegnając kolejny znienawidzony dzień.
Usłyszała cichy szelest tuż za nią. Mógł być to zwykły powiew nocnego wiatru. Wiatru gwiazd. Lub chłopiec. Czarnowłosy. Ciemnooki. Chłopiec, który pomoże jej odkryć swój Talent. Poprowadzi ją za rękę przez ciemną dolinę smutku ku szczytowi blasku. Pełni jej możliwości. Jej Talentowi, o którym dotąd nie miała pojęcia. Ktoś opadł lekko po prawej stronie Joe. Dziewczyna nie musiała odwracać głowy, by wiedzieć kto właśnie się pojawił. Czuła jego zapach. Słyszała jego oddech. Joe wiedziała. Wiedziała, że to Tom. Chłopiec, który pojawił się znikąd, by przy niej teraz tu być.
- Gotowa? -spytał cicho. Jego głos nikł wśród kojącego szumu traw.
- Jak mogłabym być kiedykolwiek gotowa na coś takiego?- odparła Joe, czując dziwny ucisk w brzuchu. Dziewczyna skuliła się jeszcze bardziej. Siedzący obok niej Tom wydawał się być przy niej olbrzymem. Wyglądali razem jak pagórek i góra pośród wysokich hal.
- Wiesz, ze ci pomogę. Nie zostawię cię samej.- jego głos stał się głośny i pewny. Tom wiedział, co mówi i do kogo.
- Wiem, że mnie nie zostawisz. Tylko nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego... - Joe zerknęła na chłopaka, aby zobaczyć jego twarz.
Po jej słowach na jego twarzy nie został żaden ślad. Jakby jej wyznanie było niczym. Było mu obojętne. Nie doczekała się odpowiedzi. Gdy odwróciła wzrok pochyliła nisko głowę, opierając brodę o kolana. Kurtyna czarnych włosów zakryła jej bladą twarz. Teraz Joe tam nie było. Nie było jej nigdzie. Zniknęła. I podobało jej się to.
Trawa znów zaszeleściła. Joe wiedziała, że Tom nadal siedzi na zimnej ziemi tuż obok. Ktoś inny przyszedł. Ten ktoś zrobił jeszcze dwa kroki. Jeden w przód i jeden w bok. W lewo. Trawa ugięła się pod Cleo. Siostra Toma usiadła i wyciągnęła luźno zgrabne nogi. Miała na sobie długą czerwoną spódnice, w której była widoczna już z daleka. Joe nigdy nie ubrałaby takiej spódnicy. Nie takiego okropnego koloru.
Siedzieli tak we trójkę. Joe na środku. Niewidoczna, ale czujna. Tom po jej prawej stronie. Pewny siebie i świadomy tego, ile chce pokazać dziewczynie. I Cleo spokojna i niesamowicie opanowana czekała na odpowiedni czas, by także pomóc i wesprzeć dziewczynę imieniem Joe. Cleo wiedziała, że będzie to bardzo trudne zadanie. Siedzieli. Razem. Czekali. Razem. Na Księżyc. Na Słońce nocy.
Nagle Tom poruszył się i wstał. Po chwili podniosła się także Cloe. Joe uniosła z trudem głowę. Pomału spojrzała na ciemne niebo. Tuż nad jej głową unosił się dumnie wielki pełny Księżyc. Lśniący srebrem pan mroku. I tego co nowe i nieznane. Popatrzyła srebrnymi oczami na Toma. Chłopak stał wpatrzony w Joe. Wyciągał zimną dłoń z zabliźnionym nadgarstkiem. Joe chwyciła ją i także wstała na swoje kościste nogi. Popatrzyła w lewo. Obok siostry Toma stał cicho Joseph. Poruszał się tak niezauważalnie.
- Myślę, Joe, że bardziej gotowa już nie będziesz. - przemówił wolno Joseph.  
Podszedł do dziewczyny. Joe zauważyła, że przy każdym ruchu tatuaże na jego ciele ożywają i zaczynają tańczyć na jego ramionach i szyi. Stanął za nią. Położył jej dłonie na ramionach.
- Zamknij oczy- szepnął Joseph w ciemne włosy Joe.
Dziewczyna zamknęła czarne powieki. Teraz widziała ciemność. Ciemność, którą sama była.
- Usłysz ich. Pozwól im mówić do siebie.- szept Josepha zdawał się oddalać. Aż w głowie Joe pozostał tylko jego zniekształcony cień.
Joe skupiła się na niczym. Wiedziała, że tak właśnie musi postąpić. Nie mogła myśleć. Kierować się znanymi dźwiękami. Miała ich u s ł y s z e ć. I usłyszała. Mówili cicho. Ich słowa podzwaniały wśród nocnych szumów traw i wśród liści drzew. Oni chcieli być usłyszani. Ale tylko przez tych, którzy mogli ich zrozumieć. 

Każdy z nas był inny. 
Każdy wiązał nadzieje z innym szczęściem. 
Każdy szukał innej miłości. 
To co nas łączy resztę rozdziela. 
To co nas dzieli resztę łączy. 
Nie jesteśmy już tymi kim byście chcieli abyśmy byli
Nie jesteśmy już tymi kim byśmy chcieli być. 
Minąwszy most.
Minąwszy bramę. 
Zostawiwszy wszystko. 
Straciliśmy dłonie.  

Joe słuchała ich uważnie. Wypowiedziane słowa wirowały w powietrzu lekkie, ale mocne i żywe. Bardziej żywe od nich samych. Drgnęła, ale nie otworzyła oczu. Stała, czując obecność nie tylko Toma, Cleo i Josepha, ale też wielu innych osób. Osób niezwykłych i tajemniczych.
- Otwórz oczy. Spójrz na nich.- dłonie Josepha ześlizgnęły się wolno z ramion Joe.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech wdychając ich słowa. Uniosła powieki. Oślepił ją blask. Blask sprawiający, że jej oczy stały się prawie przezroczyste.
Słyszała ich. Czuła ich. Widziała ich. Orszak zmarłych stał naprzeciwko niej. W bieli, w blasku. Poświatą śmierci oświetlali żywe oblicza Joe i jej towarzyszy. Drzewa otaczające rzędy widm ludzi, zdawały się także martwe. Pozbawione kolorów.
- To wszyscy ci, którzy chcą się z tobą przywitać, Joe.- powiedziała Cleo uśmiechając się blado.
Joe przyjrzała się rzędom zmarłych przed sobą. Wyglądali identycznie. Biali i smutni. Z rozwianymi włosami. Ni to młodzi ni starzy.
- Kim oni są?- spytała wolno Joe. W jednej chwili dziewczyna zapragnęła uciec i schować się za kurtyną najczarniejszego mroku. Nie chciała oglądać śmierci. Tak rozległej jak morze.
- Nie poznajesz ich?- rozległ się dźwięczny głos jej matki, roznoszący się echem.
Jej matka wyszła z szeregu uśmiechając się wesoło. Jej rdzawe włosy powiewały na nieosiągalnym dla Joe, wietrze. Dziewczyna pokręciła przecząco głową. Nie znała ani jednej osoby stojącej przed nią. Ani jednej.
- Och Joe. To przecież twoja babka Molly i twój wuj Ky. - zmarli o tych imionach uśmiechnęli się blado. Sztucznie. Jakby dawno zapomnieli, jak to się robi.
- Moja babka Molly i wuj Ky.- powtórzyła Joe spoglądając niepewnie  na ich twarze. Molly i Ky'a pamiętała tylko z zalanych herbatą zdjęć.
- To twoja rodzina-powiedziała matka.
-Moja rodzina.-powiedziała nieprzytomnie Joe.
Nagle dziewczyna poczuła się słabo. Przed oczami świat zaczął jej wirować. Obracać się i kłębić. Ostatni raz spojrzała w czarne oczy Toma, które nadal były nienaturalnie spokojne. Poczuła jego zimne palce na swoich plecach. Joe zamknęła spokojnie oczy. Wiedziała, że Tom nie pozwoli jej upaść na zimną, brudną ziemię.
                                            Święte Oblicze

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz