poniedziałek, 20 stycznia 2014

Uścisk Zimnej Dłoni

Poniedziałkowy poranek w miasteczku Mondays był taki sam, jak w każdym innym miejscu po tej stronie kuli ziemskiej, gdzie mieszkała Joe. Tutaj powiedzenie „nienawidzę poniedziałków” nabierało nowego, dołującego znaczenia. Kochane miasteczko, które powinno być wsią, mieściło się w USA stanie Tennessee
Ktoś krzyknął z dołu imię Joe. Jej ojciec. Znowu. Joe otworzyła jedno oko i zaraz je zamknęła, bo wpadające przez okno cholerne promienie słoneczne, raziły ją w twarz. Nie, dzisiaj ona nie wstaje. Nienawidzi wstawać rano, a już w szczególności poświęcać się w poniedziałek tylko po to, żeby ojciec zawlókł ją do szkoły. Joe miała teraz 16 lat. Już nie 15.  Minął rok. Od śmierci mamy. I od urodzin Joe. Dziewczyna, bezwiednie liczyła lata przez pryzmat czarnej śmierci. Bo śmierć została z Joe. I można to uważać za popieprzony  dar, albo za przekleństwo.
Ojciec znowu zadarł się z kuchni żeby wstawała. Joe ruszyła jedną ręką, potem drugą, a na koniec zwaliła się z łóżka. To był jej sposób wstawania. Inaczej nigdy by się nie podniosła. Usiadła opierając się plecami o zimne metalowe pręty łóżka. Siedziała tak, aż usłyszała skrzypiące kroki na schodach. po chwili w pokoju ukazała się pomarszczona i kamienna twarz ojca.
- Joe, wiem że to trudne, ale, Boże, musisz wstać.- podszedł do niej i usiadł kolo niej.
Wzrok utkwił w popękanej ścianie, tak jak Joe. Joe nie chciała z nim rozmawiać. Postanowiła, że będzie go pięknie ignorować aż sobie pójdzie. Poczeka aż się podda. Jak poddała się Joe. On jednak siedział. Cały czas patrząc się w ścianę, jakby czekał aż coś się stanie. Chyba czekał aż ściana przekaże mu kilka trafnych porad rodzicielskich.
-Joe, to już trwa rok. Jeśli nie zaczniesz  jeść i chodzić regularnie do szkoły, jak normalna dziewczyna, umówię cię do psychologa. - Joe na jego słowa drgnęła nieznacznie.-Wiem, e tego nie chcesz i ja ciebie rozumiem, słońce. Byłem cierpliwy, ale sama widzisz. Cały czas jest tylko gorzej.- popatrzył na nią marszcząc brwi. 
Nie chciała z nikim rozmawiać. Jak miała pomóc jej obca osoba, gdy nawet najbliższy jej ojciec, nie umiał nic poradzić? Joe zrobiła głęboki wdech i podniosła się na swoich chudych, kościstych nogach z dywanu. Nie popatrzyła już więcej na ojca. Wyciągnęła z szafy pozaciągany za duży sweter, jakieś ciemne spodnie i bieliznę. Wyszła z pokoju pozostawiając ojca samego sobie.
Poszła do łazienki. Wzięła zimny prysznic. Nie lubiła niczego, co było ciepłe. Ubrała się i pomalowała oczy. Grubo i niezbyt dokładnie. Popatrzyła na Clare - dziewczynę z odbicia. Lubiła ją. Clare zawsze mówiła jej jak jest. Jak wygląda. Nie była jak jakaś przyjaciółeczka, która mówiła ci, że wyglądasz jak gwiazda filmowa, gdy w rzeczywistości wyglądałaś jak najgorsze bezdomne bezguście.
Joe wzięła pustą torbę z pokoju, włożyła do niej MP3, jeden zeszyt i długopis. Niech się nauczyciele wypchają. Zeszła na dół i ubrała czarne trampki do kostek. Tata nie lubił, gdy chodziła po domu  w butach, ale od jakiegoś czasu miała to głęboko gdzieś. Weszła do kuchni. Uderzył w nią odpychający zapach śniadania. Była to mieszanina mleka, płatków, jajecznicy z szynką i mocnej, czarnej kawy. Ohyda. Joe o mało co nie zwymiotowała na beżowe płytki kuchenne. Usiadła przy małym stole wraz z Mattem, który grał na małej konsoli, drugim młodszym o osiem lat bratem, Peterem, i tatą, który zdążył zejść na dół, zrobić sobie kawę i zagłębić się w codziennej, miejscowej prasie. Joe nie lubiła jej czytać. Pisali w niej o niczym. Informowali w niej tylko o tym kto się właśnie ożenił, albo kto zmarł. Bez sensu. Na stole czekała już na nią miska z zimnym mlekiem i rozmiękłymi płatkami. Tak jak lubiła. Zjadła, umyła po sobie naczynia i razem z ojcem i braćmi wyszła z domu.
Ojciec najpierw odwiózł Matta i Petera do szkoły. Później dopiero zawoził Joe. W samochodzie nikt nic nigdy nie mówił. W sumie to gdy w pobliżu przebywała Joe nikt się nie odzywał. Dziewczyna czasami, gdy siedziała w swoim pokoju, słyszała śmiechy ojca i braci, gdy oglądali coś w telewizji. Joe wiedziała, że wprowadza w domu atmosferę wiecznego smutku i żałoby, ale nie umiała już tego zmienić. Było za późno…
Czarny samochód ojca zajechał na podjazd szkoły. Joe musiała wysiąść i zmierzyć się z okropnie normalną rzeczywistością.
- Joe, tylko nie świruj jak ostatnio. Nie musisz ich lubić. Po prostu wysiedź na tych lekcjach, okej?- tata uśmiechną się do niej nieśmiało i mrugnął okiem.
- Okej.- szepnęła Joe pustym głosem.
Zamknęła za sobą drzwi i wyszła na spotkanie katorgi. Zaczęło się drugie półrocze w pierwszej klasie liceum. Już na początku Joe wiedziała, że nie będzie łatwo. Ludzie w szkołach są bardzo ciekawscy i wtykają swoje krzywe nochale tam, gdzie nie warto. W pierwszy dzień szkoły dziewczyna bardzo wyraźnie zakomunikowała całemu otoczeniu, że nie będzie tolerowała jakiegokolwiek towarzystwa, oprócz swojej torby. Od tego czasu wszyscy uważali ją za dziwaczkę i wyrzutka. Oczywiście nikt nie wiedział o tragedii Joe. No, z niezbyt wygodnym wyjątkiem niektórych nauczycieli.
W poniedziałek pierwszą lekcją Joe była historia. Można było się spokojnie zdrzemnąć w ostatniej ławce pod oknem. Pięć minut przed dzwonkiem Joe weszła do klasy i skierowała się ku swojemu miejscu, gdzie wyryła na blacie parę czaszek cyrklem. Usiadła tyłem do klasy na biurku i oparła stopy na krześle. Włożyła sobie słuchawki do uszu i włączyła najcięższy metal jaki miała zgrany. Krwawe wycia i ogłuszająca perkusja-to ją relaksowało. Wpatrywała się tępo w szafkę z dodatkowymi podręcznikami, gdy katem oka zobaczyła jakiś ruch po lewej stronie. Szybko odwróciła głowę i ku jej zdziwieniu, zobaczyła chłopaka siedzącego na j e j blacie. Nikt z nią nigdy nie siedział. Zawsze była sama. Co gorsza chłopak zdawał się jej nie zauważać i nadal siedział niewzruszony bokiem do niej. Najzwyczajniej w świeci słuchał muzyki na dużych słuchawkach. Odwróciła się do niego przodem. Chłopak był chudy i blady. Widoczne z profilu oko miał podkrążone i chyba trochę podmalowane czarną kredką. Reszta część twarzy zasłonięta była przez kurtynę czarnych, postrzępionych i ułożonych niedbale włosów. Ubrany był w czarno-niebieską bluzę z dużym kapturem, rurki i granatowe trampki.
- Ej ty, spadaj!- krzyknęła. Chłopak odwrócił się do niej i szczerząc zęby w złośliwym uśmieszku ściągną z głowy słuchawki.
-Mówiłaś coś?- gdy się uśmiechał miał w policzkach ładne dołeczki. Dolną wargę miał przebitą czarnym kolczykiem. Taki kolczyk Joe zawsze chciała mieć.
- Tak, żebyś spadał.- warknęła Joe, próbując nie myśleć o jego cholernych dołeczkach.
- Nie mogę.- chłopak z trudem dusił wybuch śmiechu.
- Bo co?
- Bo ja tu siedzę. Nie pamiętasz?- Joe była zła. 
- Nie.
- No to szkoda. Tom.- chłopak uśmiechną się teraz miło i wyciągną dłoń z długimi, bladymi palcami.
Skraj rękawa jego bluzy przesunął się do góry, ukazując rzędy nierównych, głębokich blizn. Joe przez chwilę zezowała na jego zasklepione rany, ale później pomyślała, że chłopak jest do niej podobny. Wyciągnęła swoją dłoń i dotknęła jego palców. Były tak samo zimne, jak jej. Uścisnęła mocnej jego dłoń.
- Joe.
-Ładnie imię. Joe.
- Twoje też niczego sobie. Tom.- ku wielkiemu zaskoczeniu dziewczyny, kąciki jej ust drgnęły w dawno zapomnianym uśmiechu.
                


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz