Joe nie mogła znieść panującej wokół ciszy.
Otaczającej jej pustki nie mąciły nawet oddechy zgromadzonych tu popieprzonych
dziwaków. Jak zauważyła Joe nikt nie oddychał. Siedziała, cała spięta, na
swoim miejscu, czując jak gdzieś w środku jej głowy tyka odbezpieczona bomba.
Możliwe iż za niedługo eksploduje. Joe wstała, ale nikt nawet nie podniósł na
nią wzroku. Nikt nie zareagował. Nawet Tom. Cleo tępo wpatrywała się w
dłonie Ram. Ram bezmyślnie wpatrywała się w swoje kolano. Two nadal nie mrugał,
a jego wzrok był zamglony. Joe wiedziała że chłopiec znajduje się daleko od
tego miejsca. Tak daleko jak chciałaby być Joe. Dziewczyna popatrzyła na
kolorową dziewczynę obok Two. Była pochylona do przodu i jej różowa grzywka
zasłaniała jej oczy, tak iż Joe nie wiedziała na co może patrzeć. Potem Joe
zerknęła na Josepha. Jego twarz była ponura i ciemna. Usta miał ściągnięte, a
dłonie mocno ściśnięte na stole. To właśnie twarz Josepha i jego bezsilnie
zaciśnięte dłonie. Ten widok. Widok niemocy najważniejszego z całej grupy,
przywódcy, sprawiły że Joe w sekundę obróciła się na pięcie w stronę ciemnego
korytarza i nim zdążyła się cokolwiek pomyśleć już biegła w mroku rozchlapując
strumienie zimnej wody wokół siebie. Nikt jej nie zatrzymał. Nie słyszała za
sobą najcichszego głosu.
W głowie Joe trwał chaos. Ostre, metalowe myśli
raniły jej umysł. Nie potrafiła zrozumieć tego co się wokół niej dzieje.
Niczego. Można powiedzieć, że się bała, choć ona sama nie chciała tego
przyznać. Po prostu biegła. I biegła. I biegła, nie czując zmęczenia. W pewnej
chwili potknęła się, choć nie czuła o co zahaczyła nogą. Runęła w lodowatą wodę,
mocząc całe ubranie. Joe od razu wstała na nogi, obracając się wokół siebie
wśród ciemności. Nie wiedziała gdzie ma biec. Nie wiedziała ścian, nie
wiedziała maleńkiej plamki światła pozostawionej za sobą. Mamo- pomyślała Joe.
Gdy tylko jej usta zamknęły się po wypowiedzianym
słowie jej matka stanęła przed nią, jaśniejąc białym światłem. Uśmiechała się
blado i kręciła lekko miedzianą głową.
- Och, córeczko, tak mi przykro. - wyciągnęła ręce przed siebie przywołując
Joe- Gdybym tylko wiedziała, że tak to się skończy. Słyszałam myśli tego
chłopca. Wydawał się być rozsądny. - Joe wtuliła się w mamę. W jej ciepłych,
martwych objęciach czuła się bezpieczna. Nietykalna.- Zabierz mnie stąd. Proszę. Tata będzie się niepokoił. Nie wie, że tu jestem.-powiedziała Joe spomiędzy rudych loków matki.
- Oj, skarbie. Chyba nie doceniasz możliwości Josepha- powiedziała mama.
- Możliwości Josepha?- Joe nie rozumiała.
- Chodź.
W tym momencie Joe poczuła jak jej stopy odrywają
się od ziemi, a stróżki wody wylewają się z jej butów. Nie bała się. Była z
mamą. Mimo to zamknęła oczy i przycisnęła twarz do szyi mamy.
- Nie zamykaj oczu, Joe. Przegapisz najlepsze.- powiedziała szeptem mama.
Joe posłuchała. Przed szeroko otwartymi, szarymi
oczami zaczęły migać jej z zastraszającą szybkością obrazy. Noc. Ona, Tom i
Cleo siedzą na trawie przed domem Toma i wpatrują się w gwiazdy. Inny obraz.
Noc, zastępy biało odzianych ludzi wpatrują się w Joe. Noc. Księżyc. Noc. Noc.
Noc. Wielkie ciemne niebo wiruje szybko nad głową Joe, zwalniając pomału.
Nocne, gwieździste niebo zatrzymało się w końcu. Joe zobaczyła, że razem z mamą
stoją na ulicy przed swoim domem.
- No, idź.-powiedziała zachęcająco mama.
Joe pomału ruszyła w stronę budynku. Doszła do
drzwi i uchyliła je lekko. Weszła do środka i cicho zamknęła za sobą drzwi. Mama
już tam na nią czekała, stojąc w przedpokoju. Ruszyły razem po schodach. Gdy
były już prawie na drugim piętrze Joe usłyszała lekki szelest. Popatrzyła w
górę i zobaczyła samą siebie ubraną tak jak teraz. Na ciemno. Nieprawdziwa Joe
spieszyła się dokądś. Minęła prawdziwą Joe i pobiegła dalej na podwórze.
- To ja. - powiedziała Joe. - To ty. Czy wiesz może jak to działa.?- spytała cicho mama.
- Nie.-odpowiedziała Joe.
- Chodźmy dalej. - rzekła mama wyprzedzając Joe.
Poszły razem na drugie piętro. Joe od razu
skierowała kroki do swojej sypialni. Pokój na pierwszy rzut oka wydawał się
niezmieniony od ostatniej wizyty dziewczyny. Jednak wiedziała ona, że jest tu
coś nie tak. Joe zaczęła krążyć wokół półek, podświadomie szukając czegoś
niezwykłego. Mama przyglądała jej się spokojnie, stojąc w progu sypialni. Po
paru minutach Joe znalazła, to czego szukała. Był to jej elektroniczny budzik
zasłonięty częściowo przez poduszkę. Zielone cyferki na ekranie migały na nim
szaleńczo nie pokazując żadnej konkretnej godziny. Gdy Joe się wyprostowała
zauważyła, że koło niej znów stoi ona sama, ubierając czarną bluzę i szare
trampki.
Joe podeszła do niej z zamiarem dotknięcia jej,
ale gdy zbliżyła dłoń jej palce przeszyły przez ramie jej sobowtóra, jakby
nieprawdziwa Joe była duchem. Na palcach Joe pozostała jedynie migocząca
mgiełka. Kawałki układanki wskoczyła na swoje miejsce w głowie Joe.
- Joseph zrobił coś z czasem? - spytała mamę, odwrócona do niej tyłem.- Owszem. No, ale cóż. Nie oszukujmy się. Nie na wiele zdały się jego żałosne manewry. Suma summarum jego pomysł został wykorzystany przeciwko niemu. Jak to się mówi: szach i mat.- serce Joe zatrzymało się na chwilę, a żołądek podszedł do gardła. Gdy Joe odwróciła się pomału zamiast ujrzeć swoją rozświetloną, ukochaną mamę zobaczyła w drzwiach ciemny zarys mężczyzny z opuszczonym na oczy rondem melonika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz